Najnowsze wpisy, strona 2


mar 05 2007 OCZEKIWANIA
Komentarze: 1

Czy mogę oczekiwać od życia więcej niż mam?
Czy sumienie nie mówi mi właśnie, że moralnie
nie mam takiego prawa?
"Ja chcę!" "Ja żądam?" Czy potem będę mogła
błagać o wybaczenie? Czy zdobędę się chociaż
na cień skruchy?
Został mi bezinteresownie podarowany kolejny
dzień istnienia, a ja jak zbuntowana
nastolatka trzaskam drzwiami i nie rozumiem
dlaczego pewnych rzeczy mi się odmawia.
Zupełnie jakby bycie zagubioną w gąszczu
kartek powyrywanych z pamiętnika ciasno
upchniętych do pudełeczka nakładało na mnie
obowiązek znoszenia siebie bez ustanku
w nadziei nie bycia obciążoną tłumaczeniem
się ze swoich karkołomnych błędów.
Błędne koło zataczające coraz szersze kręgi
i ten uciskający w nocy poduszką bezmiar
pustki w głowie.
Coś na kształt ukrycia przybrudzonych słów
z gorzkim posmakiem cisnących się na usta pod
wytarty dywanik utkany z namiastki tej wiary
w swoje możliwości sprzed paru lat.
Nie pamiętam ich, boję się o tym myśleć,
lecz czyżby to aż tak dawno temu było?
Czy to tylko pamięć się ze mną droczy usiłując
przeciągnąć na swoją nie do końca zrozumiałą
stronę?
Czemu tak trudno zrozumieć potrzebę mówienia
i ile trzeba zwalczyć migren, aby bez cienia
wątpliwości zrobić kolejny zdecydowany krok
ku następnej niewiadomej noszącej przydomek:
"Jutro".
Czy warto pozwolić, by nieograniczony
bezmiar wolności zakuł mnie w dyby i zrobił
swym niewolnikiem? Czy w ogóle mogłabym prosić
go o ułaskawienie?

Zmusić się po raz kolejny, by wstać, czy
przeczekać burzę za oknem i udawać, iż właśnie
tak miało być? A może kłamliwie przyznać się
do braku motywacji naiwnie licząc, że miniony
czas okaże się snem, kiedy po przebudzeniu
będę odczuwała ulgę, iż jestem panią swego
losu? Czy byłabym gotowa spojrzeć
przeznaczeniu prosto w oczy żądając
zaprowadzenia tam gdzie z zamkniętymi
powiekami balansuje się na cienkiej linie
tego, co najistotniejsze?
Czy ze strachu nie uciekłabym w fantazje, aby
tylko przespać ironiczne śmiechy
niedowiarków, którzy wierzą tylko
w beztroskie życie?
A może w chwili słabości powinnam się do nich
przyłączyć. Zostanie mi to usprawiedliwione
prawda?
Tylko, dlaczego to ubranko niewinności
tak nagle się skurczyło? Może moje wymagania
są zbyt wygórowane.

Głowa boli, aspiryna już nie pomaga. Odporność
na leki, czy może jej brak na niepowodzenia?
Prawda. Łatwiej jest czegoś pragnąć, niż
dążyć do tego.
Mam uczucia - nie mam odwagi przygarnąć ich
do siebie.
Są mi potrzebne - nie potrafię ich sobie
wyobrazić. Jeszcze trudniej.
Jak je przy sobie zatrzymać?
Nie potrafię pogodzić się z ich utratą.
Nieświadomie wzięłam przeszłość na wyłączność -
niestosowne, histeryczne, może nawet zachłanne
ale oddychające moimi płucami, drzemiące w
moim ciele i kierujące każdym mym ruchem.
Miałam to, chcę więcej. Nie jest mi z tego
powodu przykro.
Nawet nie wiem, gdzie jest granica mówiąca:
"Przestań! Już dość! Masz więcej, więc
nie bądź cyniczna" Nie jestem, chyba...
Niczym studnia bez dna, rzeczywistość jest
dla mnie nierealna.
Chusteczką wycieram kurz z twarzy,
uszminkowanymi wargami spijam krople rosy z
akacjowych, rozbujanych ufności.

Byłam niepewnością, teraz ona jest mną i te
pożółkłe pokreślone strony, jak symbol
zawładnięcia, wyciśnięcia tchnienia do
ostatniej sekundy zamyślenia, jakby mentalna
obroża uwierała szyję.
Miałam ją. A może to ona ma mnie już na
zawsze w swojej garści obsypanej kryształkami
lodu kłującymi w oczy?
Ślady na śniegu, deszcz melancholijnie
stukający w rynnę, bezimienne przesiadywanie
na balkonie pod osłoną nocy, ukradkowe
spojrzenia w przyciemnione okna sąsiadów
i jakże zawistne wyobrażenie na myśl,
że tylko ona zdolna jest do posiadania
realnego świata na własność.
Jakby chciała mnie tego pozbawić pozorując
następny atak panicznej czkawki,
nie mogąc ukraść przyszłości, a pogodzić się
z przeszłością.
Tylko, co zrobić z teraźniejszością, jeśli
drżę za każdym razem, gdy mnie do siebie wzywa?

Nogi z ołowiu, dusza z waty, a serce z
porcelany.
Spaceruję po wodach absurdalnych myśli, które
inni już dawno temu porzucili i nie zamierzam
się nimi zaopiekować. Przecież obcy
dotyk jest nieobliczalny. Nie mogę się od nich
uwolnić, są wszędzie.
Zaczepiają na ulicach ukrywając się w
rozgoryczonych minach przechodniów,
przeszkadzają, gdy się jąkam, udają przyzwoite
gdy śpię, drzemią w moich ubraniach, rażą w
oczy promieniami zimowego słońca, krztuszą
zbyt ostrym jedzeniem i skrzypią niczym
zawiasy w drzwiach, jeśli każę im sobie iść.
Piąty dzień - ten sam kolor na ubraniu.
Nie przeszkadza mi to jak i plagiat z dnia
poprzedniego.
Nic na pamięć, wszystko odruchowo,
bez zbędnych banałów między wierszami.
Z skurczonym zasobem żalu i marudzenia do
minimum. Przysłonięta burzowymi chmurami,
zaklęta w próżnię oczekiwań niczym marionetka
zawieszona na naderwanych sznurkach,
szamocząca się w płonącym teatrze, gdzie
publiczność z kamienia ze spokojem na twarzy
i ekscytacją cisnącą się na spopielałe policzki
oczekuje na opadnięcie osmolonej kurtyny
nie licząc na bis.
Pragnienie? Było. Lecz straciło swoją magię.
Pospolity przerywnik między jedną ślepą
uliczką a drugą.
Jakby materialny bezczas przejął nade mną
kontrolę zmuszając do odtrącenia siebie.
Czymże jest ta cisza wysłana anonimowym
listem, czy głuchy telefon przed kolacją, by
człowiekowi gorzej się spało?
Może uliczką pozbawioną latarni jak egoista
bez cienia wątpliwości?
A może drogim pudełkiem z drobiazgiem za
pięć złotych?
Co by się stało gdybym chociaż raz
przemilczała powyższe wersy? Ta chwila
przecież mogłaby nigdy nie nastąpić.
To nieważne, że siódmy wtorek z rzędu, iż
pominięty w terminarzu pilnych spraw, przecież
to tylko jeden z wielu.
Poczekam. Może tym razem następny mnie
nie zawiedzie.

ashley23 : :
lut 23 2007 TYLKO JESTEM
Komentarze: 0

Jak skrzywdzone szczenię kwiląc i wylizując
rany na poszarpanych połach płaszcza duszy,
uciekam w najciemniejszy kąt strychu, by tam
w spokoju przeboleć ugodzoną do żywego dumę.
Po co to wszystko?
Przecież jestem tylko człowiekiem, a zdawałoby
się, że już wszystko o niej napisałam.
Myślałam, iż pogubiłam wszystkie jej odciski
palców, lecz ktoś ponumerował strony
nieubłaganie kierując moimi myślami.
A jednak budzi nocami.
Uporczywym chrapaniem chce mnie więcej, coraz
więcej, a z rana nie przychodzi błogi spokój
choć powinien.
Tak szybko, z nienacka, nierealnie.
Potrząsa brutalnie wyrywając z ciepłego łóżka,
nawet nie zdążyłam zapamiętać jej twarzy.
Dotyk nie zawsze jest przyjemny, a uśmiech
niekiedy nie sięga za horyzont.
Zostawiłam mokre ślady stóp na szybie,
lecz wyschną nim zdążę się z nią pożegnać.
Muszę ukryć drżenie ust, choć tak bardzo się
wyrywa i pozbierać myśli jak śmieci zimą
porozrzucane przez wiatr.

Niespokojny sen przed światem schowany między
kartki dawno temu spalonego kalendarza,
by nigdy nie posmakował zapachu dnia.
Bo ten wschód księżyca tylko dla mnie, choć
tak nieśmiały, upokorzony moją obojętnością.
Nie znienawidził mnie.
I choć wargi zastanawiają się, czy warto
przemówić w obliczu tej usidlonej niczym
motyl w pajęczynie samotności zdawałoby się
czarno-białej ograniczonej pustki domu
bez ścian.
Ciekawe jak to jest być tylko człowiekiem
opętanym mrocznymi wspomnieniami?
I już tylko ochrypły szelest porannego
budzenia: Na palcach, w bezszelestnie
odsłoniętych zasłonach, w pośpiechu
potykającym się na schodach i nawet w
uciekającym windą czasie, jest w stanie
wyrazić moje niezadowolenie, a może wyobcowaną
codzienność każdego dnia?

Nie jest w stanie mi zaufać, dlatego zmienia
się nie pytając nikogo o zdanie.
Wczoraj była mną, dzisiaj jest moim odbiciem,
a jutro pewnie będzie zazdrosnym wyobrażeniem
o mnie.
Jej spojrzenie za zasłoną z deszczu jeszcze
bardziej frustruje, niż sople lodu zawieszone na palcach
nawadniające topniejącymi kroplami serce
ukryte w akacjowych liściach - wyciśnięte z
łez, pozbawione refleksji, za to z
odciśniętymi, pachnącymi różą kolczastymi
słowami.
Słychać jak trzeszczy krzesło pod jej
nieograniczonym beztroską uporem.
Nie wiedziałam, że aż tyle jeszcze po niej
pozostało: Rozpuszczone w miodzie spojrzenie,
zarumienione policzki i rozżalony wschód
słońca malujący na jej kredowej twarzy
beznamiętny żal nadchodzącego poranka.
I jej włosy potargane roztrzęsioną dłonią
niczym ćmy walczące w tańcu, o choć najmniejszy
skrawek światła, usiłujące wyrwać się z tego
zaklętego w nic nieznaczący bełkot kręgu.
Czego mogłaby chcieć od kogoś, kto tylko jest?

Lubię ją, lecz nie spodziewam się
wdzięczności za to.
Nie rozumiem jej, ale nie obwiniam siebie.
Nie oczekuję od niej współczucia, a jednak
myślami chcę, aby przychodziła tulić mnie do
snu.
Rysuję dziesiąty szkic z rzędu ciągle będąc
niezadowolona, pewna, iż już więcej nie dane
mi będzie zobaczyć niewytłumaczalnego
zażenowania na naszych twarzach, gdy znów
odkryjemy w sobie kolejny centymetr
niedoskonałości ciała.
Następuje nieuchronny zakręt w głowie.
Najpierw w lewo, potem w prawo i zimne mury -
ślepy zaułek nie dający wsparcia.
Tak jakby kolorowa tęcza niespodziewanie
okazała się martwym bohomazem wyrzuconym na
ulicę, a ziemia przechylała się do góry razem
z nim, a wtedy najmroczniejsze stęchłe
tajemnice sięgają mojego wnętrza usiłując
wyrwać bijącą czerwień z tych przestraszonych
palców należących już tylko do popiołu
pozostałego z nieufnego ludzkiego wnętrza.
Nie odrywam sumienia od nieba, jakbym chciała
sprawić, aby na zawołanie żałośnie załkało,
by stać się mniej spokojne w swym szaleństwie
niż ja.

Muszę kochać ten widok, gdy tak stoi na
werandzie usiłując rytmem palców dotrzymać
kroku kroplom ulewy zwisającym z jej rzęs?
Wcale nie muszę! I nie chcę. Chyba...
Skomplikowane słowa?
Nie. To złudzenie jest zbyt niedoskonałe.
Spoglądam wyzywająco na dłonie kurczowo
przyciśnięte do moknącej szyby.
Jakbym chciała je zmusić, by stały się mniej
prowokacyjne.
Lękam się odbicia w zwierciadle,
ono mi kazało na nowo uczyć się chodzić
po rozkołysanych wodach cielesnego
zaspokojenia.
Tak jakby pływanie w odmętach niejasności
uczuć miało być bardziej kojące.
Nie jestem w stanie nad tym zapanować, nie
potrafię siebie powstrzymać.
Poszła? Wcale nie jest mi lżej.
Tęsknić za nią? Jakie to beznadziejnie banalne,
a jednak prawdziwe.

Przede mną skomplikowany dzień, tak jak ja.
Tak zwyczajnie, a jednak inaczej...
Taki "Ideał" na wagę złota, nieosiągalny dla
"Biedaków", uzależniony od wspomnień,
osamotniony niczym fontanna bez wody,
rozebrany z szeptów, zasłonięty jedynie
pomówieniami.
Wieczorem położy się obok mnie i znudzeni
będziemy na nią czekali, bo jesteśmy dla
siebie, choć nie zawsze się rozumieliśmy.
I zapomnę o każdym oddechu, poza tym jednym.
Po pocałunku? Po ostatnim kłamstwie schowanym
za szarość jej peleryny? Tylko dlaczego?
Przecież żadne słowo tego nie odda.
Po co kaleczyć coś, czego nie jestem świadoma?
Bawi się mną, cieszy ją mój niepokój, lecz
wynagradza mi to nadzieją na pogodny dzień.
Jakby odwiedzała szklany dom we śnie, czego
nie dotknie zamienia ja w szklaną figurkę,
gdzie złudzenia niszczą pragnienia. By mogła
zbudzić się w nocy poraniona okruchami szkła.
Dlaczego? Przecież nią jestem, a może to
ona okrada mnie ze zdjęć, na których
zapisana jest każda minuta życia?
Jakby sama nie wiedziała, kim jest,
a przecież ja chcę tylko po prostu być.
To tylko chwila paniki, błagalne westchnienie
skierowane w sufit.
Wstaję, by powitać nowy dzień.

ashley23 : :
lut 05 2007 DOROSŁAM
Komentarze: 2

Dorosłam, aby z pokorą spoglądać na odbicia
innych w lustrze, by bez słowa skargi patrzeć
jak powoli pęka z każdym zachwianym z
bezsenności krokiem.
Już nie muszę się odwracać za każdym razem
gdy ktoś wypowie moje imię, dłonie tych, którzy
spotykając mnie na ulicy usiłują sobie
przypomnieć, kim jestem, tkwią mocno w mym
spojrzeniu niczym kryształek lodu w sercu
Kaja.
Nie muszę ciągle zabiegać o zaufanie
do siebie samej.
Wierzę w siebie. Chyba...
Bo jak inaczej miałabym ze związanymi rękami
przewracać kartki jeszcze nie napisanego
wiersza i karmić łyżeczka po łyżeczce,
ślepo błądzących w ciemnościach pędzącego
czasu, frustracją z drutu kolczastego,
coraz silniej uciskającego skronie,
gdy tylko usiłujemy, choć na chwilę zapomnieć
o sobie, przypaloną za długo gotującymi się
w płucach słowami:
"Chcę żyć! Lecz po swojemu..."
Tyle lat i ani jednego słowa:
"Nie chciałam pisać.
To wszystko przypadkiem.
Jakby mleko niechcący się wylało."
I nie będzie. Lecz...
Pokazuję wam obie dłonie podpisane: "Jestem"
byście mogli usłyszeć brzmienie swojego
imienia z głębi tych słów.

Dojrzałam do przebywania w swoim towarzystwie
w chwilach samotności i do odtrącania, gdy
ktoś zażąda mojego szeptu tylko dla siebie.
O rok starsza by po raz kolejny powitać
szyderczo naśmiewający się deszczowy poranek.
Do nie odzywania się ani jednym słowem.
I wystarczająco będąca sobą, by móc każdego
zmusić do milczenia.
Mogę już tylko na powitanie podawać lodowatą
rękę, dygać skromnie jak na damę przystało
i prosić byście sypnęli mi piaskiem w oczy,
bym zapomniała o bezsennych nocach, w które
to musiałam patrzeć na swoją twórczą
bezsenność, jak poranionymi od rozbitej
przeze mnie porcelany palcami zmywa z siebie
litościwe spojrzenie.
Już nie jestem zbyt zmęczona, aby ścierać z
szyby zabłocone ślady nagich stóp, które
od chwili brutalnie wymuszonego przebudzenia
przypominają jak kiedyś przerażająco czułam
się osamotniona w tłumie anonimowych ciał,
upierających się by ubrać mnie według
własnego gustu, dopiero teraz to widzę.
To nieobliczalne ślady prowadzące już
nie nastoletnie usta na spotkanie z czernią
niechcianych pocałunków, a jednak
pociągających niczym błyszczące spojrzenie
księżyca, aż po brzegi wypełnione mleczną
drogą przyprószoną gwiezdnym pyłem.

Ubłocone buty i miniony czas w pelerynie
z gradu jak nieproszony gość rozsiada się na
łóżku, bezwstydnie patrzy jak ubieram się,
z rozdrażnieniem wsłuchana w niemalże
operową muzykę palców wygrywających
na parapecie smętny sonet zagubionej w oczach
kropli deszczowej piosenki, gdy burza nad
miastem szaleje.
Wolałabym dostać policzek w twarz, niż kąpać
się w jego przenikającym zimnem, mokrym
oddechu.
Jak, co rano ranię policzki kawałkami
szklistego spojrzenia, z braku wiary
w cokolwiek. Spokój...
Jestem w stanie polubić tę granatową głębię,
o którą błagam na kolanach w każdą księżycową
noc, by móc wszystkie refleksje:
I te bijące czerwienią maków po oczach,
te wywołujące niemiłosierny ból gardła
bladymi, kolczastymi okrzykami, a nawet te
udające soczyste jabłka, które naiwnie
pozwalają wierzyć w swoją dobroć, by pod
wpływem uśpionej czujności rozlać w ustach
swój jad i pozwolić wielokrotnie upadać na
kolana, póki nogi nie będą mogły już iść, a
wargi zamarzną na mrozie nie będąc już
w stanie prosić o przebaczenie za coś,
czego się nie zrobiło.
Wreszcie mogę je rozbić w drobny mak niczym
wazon z kryształu, a potem siedząc godzinami
na łóżku sklejać, w końcu zapominając, jaki
akurat mamy dzień.

Nie. Łzy już nie bolą, ciążą tylko jak
kamienie zostawiając purpurowe ślady bijące
cieniem od zaczerwienionych zmęczeniem oczu.
Wegetując nie można wiedzieć, po co są.
Teraz już wiem.
One już nie są we mnie, tylko ze mną i nie
po to, by krzywdzić, lecz w ciemnościach snów
pomóc przejść przez życie tak jak krok po
kroku sobie to wyobraziłam.
Obcięłam włosy, nie chciałam, lecz to właśnie
mnie zmienia, co roku o kilka minimetrów.
Gwiazdy - niepokój w sercu, dzień - zadyszka
w płucach i brak czasu na budowanie murów
obronnych wokół siebie.

Jak to jest być odrzuconym przez niebo,
a przez wiatr wrzuconym w słowa własnego
wiersza?
Można nie myśleć o przyszłości i zapomnieć o
Przeszłości?
Zakochać się kiedyś w sobie, a teraz patrzeć
na siebie jak na obcą osobę?
I jakie to ma znaczenie, gdy pędzimy jak
szaleni, by przeżyć następne urodziny mając w
pamięci poprzednie?
I skąd w ogóle nasunęły mi się takie pytania?
By znaleźć na nie odpowiedzi, zachwiać się na
kamiennym murku i spaść w otchłań
rozbrzmiewającej dziecinnym echem studni.
Chciałabym zgadnąć, co będę czuła za rok
nieprzytomnie.
A może tylko wyrwę kolejną kartkę z
kalendarza, tak po prostu znieczulona
środkami nasennymi?
Kolejny rok przede mną, więc gdzie
satysfakcja?
Przemknęła obok mnie, nie zauważyłam.
Zamykam drzwi, otwieram pięści - już czas...

ashley23 : :
sty 14 2007 BEZDOMNA
Komentarze: 0

Opętana poniewierką bezdomności idzie
z konieczności nie z wyboru.
Krok za krokiem, tak od niechcenia.
Połami obszarpanego płaszcza wyciera krawężnik.
Skąd ta czarna rozpacz w jej zamglonych od
spalin oczach?
Już zimowe wieczory pukają do bram jej
bezdomności.
Z ironią w głosie zakuwają w kajdany,
robiąc z niej niewolnicę.
Kuszą romantycznymi iskrami z ogniska, a gdy
najmniej się tego spodziewa wpychają do
lodowatego strumienia.
Była rozczarowana monotonią domowego ogniska
i jest... bezcelowością porannego wstawania.
Tylko, czy aby na pewno nie jest tak na jej
własne życzenie?
Marzy o pomocnej dłoni, lecz wstydzi się ją
przyjąć.
Chce być księżniczką z bajki, a jest zaledwie
jak ta dziewczynka z zapałkami.

Ona...
Patrzy tylko pogrążając się coraz bardziej.
Pomogliby, gdyby tylko wyciągnęła rękę.
Przysiada w parku na ławeczce.
Kiedyś, gdy dzwony szarej codzienności
zadrwiły z niej zachłysnęła się zachwytem nad
nimi i zgubiła bilet powrotny do przeszłości.
Nocami gubi się w ślepych uliczkach,
za dnia sypia w kanałach,
popołudniami żebrze na ulicy,
wieczorami zazdrośnie strzeże swego łupu,
póki wszystkie gwiazdy nie zgasną.
Kobieto! Ocknij się!
Zrób coś ze swoim życiem.
Wróć tam skąd zaczęła się twoja wędrówka
i przyznaj się przed wszystkimi,
że nie potrafisz żyć w błocie.

Burza maluje się na twarzy kryształowymi
łzami i otępieniem.
Ciągle ktoś ją pogania, a ona czeka na
właściwy moment.
Lecz on nigdy nie nadejdzie, bo ona nigdy się
nie zmieni.
Tak wygodniej jest jej żyć.
Nie ma ciepłego kąta i ramienia, na którym
mogłaby się wyżalić.
Jest za to deszczowy dzień wyłącznie dla niej.
Z zasznurowanymi pajęczyną powiekami,
z nosem przyklejonym do szyby patrzy
i nasłuchuje jak szeleszczą papierowe torby
w piekarni z nadzieją, że tak jak nad małym
dzieckiem zlitują się, pogłaszczą po głowie
i dadzą pajdę chleba na drogę.
Idzie przez miasto osmolona dymem z papierosa
już nikt na nią nie czeka.
I tylko wyczekuje zmroku, by znów pozwolić
przygarnąć się pustce na dworcu.
Dzisiaj, jutro i kiedyś, które nigdy
nie nadejdzie...

Lecz może jeszcze dane będzie jej wrocić
do tego, co było i zapomnieć o tym co jest.
Potknie się o buty bez sznurówek,
zaszlocha cichutko pod nosem i wzniesie
rozbite na kawałki spojrzenie w niebo
z zapytaniem: "Dlaczego to ja?",
a wtedy obłoki nieśmiało zamrugają.
Niechcący upadnie na staruszkę
w kremowym sweterku.
Gorąco przeprosi za swój biedny żywot i ruszy
dalej nie oczekując od niej współczucia,
a ona uderzona jej oddaniem życia bez walki
zmusi ją, siłą zaciągnie do swojego domu.
Nakarmi, ubierze w kwiecistą sukienkę i
wypchnie do ludzi z nowym bagażem wiary
w siebie. Może...

ashley23 : :
sty 07 2007 SKAMIENIAŁY
Komentarze: 0

Spłowiały deszcz powolutku napawając się
rosnącą histerią niepewności w oczach,
spoliczkował usta zagubionego
w płatkach śniegu liścia,
żądając tym samym pokłonu.
Twardy jak skała?
Lecz przytłoczony niewiedzą, czym tak
naprawdę jest własne "Ja".
Szarość dnia zlewa się z popielatymi
rumieńcami popękanej z niewyspania,
porcelanowej twarzy, a on stoi nad
jego wysuszonym kolorytem,
usiłuje zetrzeć ostatnie oznaki
poczucia bezpieczeństwa samego z sobą.
Z irytacją wylewającą się skwaśniałym mlekiem
z rąk, bezkarnie popycha go.
Upada na tak niepozornie niewinny,
bielejący puch wyszywany jaskrawą, delikatnością
chmur, niczym promienie słońca,
co rano rodzące się na nowo, za każdym razem
tak samo głodne wiary w ludzi.

Biel ugina się pod ciężarem, jakby była
winna nieśmiałości tej duszy przyobleczonej
przez jego siarczyście mokre dłonie w
ludzką naturę bycia kochankiem dla siebie i
bezwstydnym dla każdego, kto go odtrąci.
Nie podnosi się, nie umie powiedzieć "Dość!”
Czeka cichutko łkając, póki słonce nie
rozproszy cynicznych łez, które ścielą
się grubą warstwą zbutwiałych liści,
gdy tak pada bez końca.
By koloryt tęczy dał nadzieję,
że to już ostatni raz.
Tak na nietknięte aż do jutra pożegnanie, gdy
powie mu, że nie należy już do nikogo.

ashley23 : :