paź 13 2006

KŁÓTNIA


Komentarze: 0

 

Poświęciłaś mi sekundę, jakby czas był twoim wrogiem.
Położyłaś dłoń obok kałuży, gdy
listopadowy dzień szlochał niemiłosiernie.
Nie myślałaś wtedy o mnie prawda?
Żądam. Spójrz na mnie.
Niech twe źrenice spłoną w ogniu palącego
wstydu.
Nie, nie chciałam być tobą, ja tylko
przesiąknęłam zapachem naiwnej myśli, że
mogę być inna, ale ja nie chcę być inna,
nigdy nie chciałam... I wtedy to się stało.
Nigdy nie przypuszczałam, że brodzenie
po kostki we własnych myślach może tak bardzo
odpychać dłoń trzymającą skruszone serce,
że przyznanie się do nich będzie cięższe niż
dusza przesiąknięta ulewą.

Nie, nie potrzebuję twojej dłoni na mojej
niemej z bezradności twarzy, ani słów
pociechy z każdą minutą tracących sens, bo
wypowiadanych w pośpiechu do nikąd.
Sama nie wiem czego chcę.
Więc ty również tego nie wiesz.
Przecież nie potrząśniesz mną, nie odtrącisz,
nie pokażesz jak łatwo jest moknąć na ulicy
będąc na to obojętnym czyż nie tak?
Odpowiedz! Albo wyjdź i pozwól, aby odbicie
w lustrze, to zrobiło.
Ono przynajmniej nie zna litości.
No co tutaj jeszcze robisz?!
Nie trudź się, nie powiem jak bardzo mnie
frustrujesz, za bardzo przypominasz mnie.

Potłuczone szkło, po którym trwożnie stąpa
serce, co chwila wydobywając z siebie jęk
okaleczonej bezmyślnością słów, pijanej
z rozpaczy duszy i gdzieś na dnie nieudolnie
odkurzonego sumienia ten mały kamyczek
szeptem znaczy swą obecność.
Będzie dusił tak długo, aż nie rzuci na
kolana i nie wyszarpie siłą każdego kłamstwa,
nawet tego nieistniejącego.
Nie mamy zbyt wiele do stracenia.
Nigdy nie miałyśmy...
Nie potrafimy rozmawiać o wszystkim,
więc po co rozmawiać o niczym?
Strach spojrzeć sobie w oczy, ale i strach
milczeć nie zaznając spokoju, dusząc się
dymem ciszy jej warg, która rani niczym
nóż w piersi.

Spoliczkuj mnie jeśli nie możesz znieść mego
oddechu, wszystko jest lepsze od klęski
w poszukiwaniu samej siebie.
Wiatr powybijał szyby, deszcz rozebrał nas
z resztek sumienia opadającego niczym
uschnięte płatki róż.
W usta wlał sok z cytryny, a w dłonie wcisnął
sople lodu zimnego jak ciasno opasający nas drut kolczasty.
Nie umie powiedzieć "Jest mi źle" i ja tego
nie potrafię, nie poda ręki na zgodę, bo
wiem, że tak musi być.
Nie wypijemy razem kawy, bo rozmowa byłaby
echem w studni, a milczenie tombakiem tylko
pozornie dającym spokojne noce i słoneczne
dni.

Pamiętasz? Chciałaś abyśmy były
niezapominajkami byśmy nigdy
o sobie nie zapomniały.
Siadywała na parapecie i roniła gwiaździste
łzy wdzięczna księżycowi za to, że czuwa
nad nami.
Teraz? Też roni łzy, lecz o smaku mdłej
czekolady, a księżyc spoliczkowany naszym
niepokornym spojrzeniem schował się na dnie
jeziora, by ciepły szum fal ukoił jego smutki
a kto ukoi nasze? Na pewno nie ty,
bo straciłam w nas wiarę.
Masz żal do mnie, więc i ja do siebie też
powinnam mieć? Ale go nie mam!
Potrafię powiedzieć, co czuję, wiem to, ale
nie zmuszę cię byś mnie słuchała za każdym
razem gdy opuści mnie wola walki, o co?
O każdy nasz wspólny uśmiech,
każdy najmniejszy gest i myśli wypowiadane
bez słów.
O każdy dzień spędzony razem i nawet o
pochmurne dni byśmy były przyjaciółkami tylko
dla siebie.

Ale walka z twoim cieniem, to dla mnie zbyt
wiele.
Nie chciałaś? Wiec dlaczego wypowiedziałaś
pierwsze słowo i nie zatrzymałaś moich
następnych? Obie wiemy dlaczego, bo ranić
siebie jest najłatwiej, ale to jest tak
cielesne... Dłonie nie potrafią otrzeć łez,
kolana uginają się pod naporem obelg
i niechcianych słów.
Rozpłyniemy się we mgle skruchy bez słowa
"Przepraszam" do następnej kłótni.
Ja i moje lustrzane odbicie.

ashley23 : :
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz