TWÓRCZA BEZSENNOŚĆ
Komentarze: 0
Bez słowa otwieram oczy z rana.
Przepraszam, czy ktoś nie widział zagubionego
snu ze złotym kluczykiem w dłoni?
Łąka tonąca w konwaliach i ja pośród nich
klęcząca z szyją coraz bardziej ściskaną
apaszką w różyczki.
Nie przepadam za nimi, gdy tak odpychają
czerwienią śmiejąc się z ludzi.
W oczach niebo przysłonięte chmurami,
zaraz zacznie grzmieć czując jak zatracam się
do nieprzytomności w poszukiwaniu
utraconych wspomnień pod
zawstydzającą nagością stokrotek.
A może by tak zawrócić, zapomnieć?
Dać szansę innym póki jeszcze pamiętam drogę
pod tę zwaloną brzozę?
Nie, to byłaby zwykła ucieczka, a to drzewo
codziennie widzę w oknie.
Za każdym razem gdy wstaję i zasypiam sypie
liśćmi w twarz szepcząc jak cierpi za mnie,
za moje tchórzostwo.
Skoro odważyłam się stanąć z nim twarzą
w twarz nie mogę od tak po prostu sobie pójść
bo "Nigdy" wtedy będzie dla mnie już "Zawsze".
Więc chwytam zieleń trawy z determinacją
obwiniając ją za narcystyczny dotyk kropli
deszczu, teraz gdy niczego nie jestem pewna.
Dlaczego nie mogę spokojnie iść do domu?
Przecież nic mnie tu nie trzyma.
Tylko gdzie znajdę spokój podpisany mym
imieniem jak nie tu?
Nie chciałam bać się bezsenności będącej w
naszej wyobraźni, zamykającej pamiętniki,
gubiącej się w dziurawej kieszeni.
Jej posiadacze nigdy nie pytają dokąd idą,
tylko biegną, co tchu bez celu nawet w ogień.
Co dzień cofam się o krok, a jednak wracam
i odchodzę z jeszcze większym poczuciem winy.
Zasłaniam dłońmi serce w czasie snu
niespokojnego, a ona i tak wyczeka moment
nieuwagi i wślizgnie się niepostrzeżenie, by
za mnie zjeść owsiankę na śniadanie,
pocałować w policzek przyjaciółkę na
powitanie, śpieszyć się za mnie do pracy,
by za mnie żyć!
Budzę się z przeraźliwym krzykiem, próbuję
wytrząsnąć ją z bijącej porcelanowej cząstki
mnie, lecz znalazła już dziurkę od zamka.
Zamknęła drzwi głucha na moje walenie.
Siedzę w trawie zagubiona, czyżbym wiedziała
o sobie aż tak niewiele?
Jestem jak te stokrotki, niepokorna w naiwności,
jedna pośród wielu.
Gdzie każdy, każdemu poświęca zaledwie pięć
minut.
I ona tyle mi poświęciła, dłużej nie chciała
czekać.
Poszła na spacer do lasu, wykrzyczeć się?
A może nad jezioro w jego toń uronić kilka
niechcianych łez? Nie wiem.
Nigdy nie znikała bez słowa.
Zostawiłam pocałunek na wierzbowej korze
może wróci.
Dlaczego słucha, gdy milczę?
Czemu mówi, gdy nie chcę jej słuchać?
Nie zamierzała, co noc przychodzić.
Chciała czekać, aż sama złapana przez pokorę
za nogi chwycę ja za postrzępiony rękaw i
szklistym niemalże zdesperowanym spojrzeniem
zaproszę do wspólnego tanga.
Upiornego, a zarazem hipnotyzującego niczym
nieprzespana noc, do której znów bezwiednie
dążę.
Ona nigdy nie traci złudzeń, jest biedna
niczym żebrak na ulicy zbierający do
dziurawego kapelusza na butelkę wina.
Chyba położę się na chwile w trawie
i popatrzę na blade od niepokoju niebo,
które wygląda jakby zaraz miało rozsypać się
na kawałki.
Jak zawsze spokojne, jasne i niezrozumiałe.
Ale dobrze wiem, będzie tak długo
w obłędzie snuło się po świecie póki miniony
czas nie zniknie bez śladu.
Jest jak szklana figurka, która tylko ładnie
wygląda.
Ma zasnute mgłą oczy, a na ustach plącze się
pajęczyna.
Wiem kim jest i kim nigdy nie będzie.
Dlatego nie jestem w stanie jej pomoc.
Sami ja zapytajcie, potrząśnijcie nią,
a odpowie wam puste echo w jej drucianym
wnętrzu. Jest szalona?
Tak jak i życie poety, który daje i daje,
a i tak każdemu wiecznie jest mało.
Chciałabym ja zapytać kiedy przestanie,
lecz jak? Kiedy nawet nie zna mojego imienia.
Sama nawet nie wie, czy przypadkiem
nie zabłądziła.
Tak przykro mi...
Powinnam chyba się z nią oswoić, a jednak
nie potrafię.
Wydaje mi się, że jestem jej utraconą
wiecznością, lecz tak nie jest.
Czuję to, gdy za każdym razem przewracam się
z boku na bok nie mogąc znaleźć miejsca
między gwiazdami na dostojnie błyszczącym
aksamitem czerni niebie.
Ta noc jest moja od kilkunastu lat,
tylko moja, a ja nie potrafię bez zawstydzenia
położyć dłoń na jej ramieniu, tak aby
z odrazą jej nie odtrąciła.
Zawsze niechętnie, to robi jakby nie miała
wyboru.
Twierdzi, że jesteśmy jak dwie krople wody,
ale nie można dręczyć tak jak ona i być
dręczonym.
Irytacja. Tym jej odwiecznie nienasyconym
uśmiechem.
Ja także go mam, lecz nie dopuszczam do
siebie myśli, że mógłby ukradkiem się wymknąć
i ujawnić jak bardzo ona jest mi potrzebna,
choć ciągle bezczelnie ją odrzucam
wyrzucając ja na śmietnik niechcianych myśli
i pogrążających każdego kruchego duszą w
odmętach samolubstwa na pograniczu złudnego
szaleństwa, tym co się posiada.
To moja twórcza bezsenność.
Tak jak ja znana przez niewielu, a dotycząca
prawie każdego.
Dodaj komentarz