UŚMIECH W PEREŁCE ZAKLĘTY
Komentarze: 0
Mogę uśmiechać się do woli ubierając
w najskrytrze marzenia,
schować się za szumiącą swoje
opowiastki brzozą i udawać,
że jestem na bezkresnej łące
gdzie maki ubiorą mnie w czerwoną
suknię, a promienie słońca zaplotą
warkoczyki.
Deszcz skropi mnie najbardziej
fascynującymi perfumami.
Żadnych ludzkich głosów tylko
dżwięczny szum potoku i wtedy już
będę jak nimfa wodna przemykająca
leśnymi nikomu nieznanymi dróżkami
zostawiając niewinne odciski moich
ciepłych od dotyku nieśmiałych
ust palców na mchu
ogorzała od tętniącego wszystkimi
kolorami namiętności serca
zanurzonego w winie uniesienia.
Jakoś mam ochotę wskoczyć
do tej krystalicznej wody
i ukłonić się niewidzialnej widowni.
I zniknąć jak zmysłowa kotka w
nieprzewidywalnej ciemności,
jakby przepraszając za płonącą z
mych oczu żarem niespełnienia
nieśmiałość.
Mijam jakiegoś przechodnia
w garniturze tupiącego nogą,
wykrzykującego coś do telefonu,
przeklinającego.
Nie jestem już w oddychajacej
zielenią oazie spokoju
lecz na tętniących haosem
i niepokojem ulicach co rusz
na siebie z niezadowoleniem
pokrzykujących.
Mijam jakieś rozkrzyczane i
zapłakane dziecko ciągnące matkę
za rękę i beszczelnie puszczającego
balony z gumy.
Nie ustępuje mi z drogi tylko
ironicznie się uśmiecha.
Mijam go lekko zmieszana,
ale i rozzłoszczona jakoś mnie
zdeprymował.
A za plecami nieustannie gdzieś
pędzący tłum ciągle
się zastanawiający, która droga
będzie najwłaściwsza?
Ale nie taka dla artystów, taka gdzie
w ciemnej uliczce, żeby móc wyjść
po angielsku.
Dopiero teraz znów słyszę nad głową
ten sam kojący niczym miód
krystalicznie czysty głos ptaków
z determinacją swym śpiewem
przedzierających się przez uliczny
bezlitosny gwar.
Dziękuję im radosnym uśmiechem
za to, że starają się rozweselać
ludzi nawet jeśli oni tego
nie dostrzegają.
Zawsze się znajdzie ktoś kto
zatrzyma się na środku ulicy
i tak jak ja poczuje całym sobą zieleń
wibrującego powietrza,
albo niezapomniany dźwięk
zaskakująco ciepłego dotyku chmur.
Jakbym chciała móc przytulić się do
chociażby jednej z nich trzymając
w dłoniach kubek parującej gorącej
czekolady.
Jakby było miło zapatrzeć się
w tryskające z kominka iskierki,
poczuć ciepły dotyk otulający swym
blaskiem rumiane policzki i zasnąć
błogim snem.
I śnić o zachodzie słońca,
o lazurowym oceanie
skąpanym w granatowym mroku,
czuć słony smak na wargach,
tak dziś w nocy przytulę się do
niebieskiego atłasu,
będę leżała spoglądając w bawiące
się w berka gwiazdy na niebie.
Może pozwolą mi dołączyć,
a potem zmęczoną utulą do
snu.
I ten księżyc co tak cichutko wygrywa
kołysankę na skrzypcach jakby
w kilku słowach chciał zawrzeć
wszystkie westchnienia,
jakby co noc sam siebie pytał kim jest
i dokąd zmierza.
Poniewiera się po bezkresnym
granacie nieba niczym zbłąkany
starzec poszukujący
gdzieś zagubionych myśli.
Jeszcze tylko jeden uśmiech
na dobranoc.
I księżyc otuli mnie śnieżnobiałym
kocykiem upstrzonym milionami
migoczących perełek.
Ten pan o żółtym licu jest jak cień
przemykający ciemną uliczką,
nikogo nie zaczepia,
nikogo nie pyta o drogę,
nikogo o nic nie wini
sam sobie okrętem i sterem,
a pokarmem dlań słodkie sny ludzi.
Tylko cichosza...
Nie chciałabym obudzić różyczek,
tak tych co cichutko przycupnęły na
werandzie tej pod kryształowym
oknem.
Spójrzcie tak anielsko wyglądają
gdy tak śpią otulone kołderką z rosy.
Rosy, która powoli skapuje na ich
policzki obmywając je z szarości dnia
codziennego.
Rosy, która z rana napoi je nektarem
słodszym niż miód i da im siły by
przetrwały kolejny dzień pełen
wichur i nieprzyjemnych ulew.
Ci...
Cichutko wyjdźcie na paluszkach
bo i ja już powoli składam swoją
niewinnie dziewczęcą główkę
na poduszeczce z obłoków by śnić
o plaży skąpanej w blasku
słońca złotego i o uroczym uśmiechu
mego chłopca jak ja nieśmiaśmiało
uroczego.
Dodaj komentarz