Archiwum październik 2006, strona 1


paź 02 2006 LIST
Komentarze: 0

Kartka i długopis, kilka myśli w strzępkach
porozrzucane po umyśle niczym kawałki puzzli.
Cień dziewczyny siedzącej pod rozbitym oknem
piszącej list od nowa ciągle zapominając jaki
jest jego początek.
Nawet nie pamięta kiedy po raz ostatni
zauważyła pożegnanie nocy z dniem.
Oczy same jej się zamykają, ale ona wie,
że kiedyś musi skończyć ten list...
Tak kiedyś.
Kiedy ostatni raz trzymała jego słowa w
dłoniach i rwała na strzępy jak uschnięte
płatki róż?
Nie wiem. Na pewno niebo nie było wtedy
błękitne.
To wtedy dłoń rozstała się z dłonią,
a spojrzenie przywitało z nocą
przyobleczoną w niepewność jutra.
To miało być tylko na chwilkę,
ale nie było i nie jest.
Długopis sam prowadzi jej rękę, ale myśli
jakby przez obcą osobę wypowiedziane.
Łzy prawdziwe zaschnięte na parapecie
ale jej ciepła dłoń ich nie rozpoznaje.

Tęskni za każdym jesiennym liściem zatopionym
w kałuży, próbuje zasadzić nowe stokrotki
na łące swego serca.
Ale, to też co chwila odchodzi w niepamięć
i znów musi zaczynać wszystko od nowa.
Często myśli o marzeniach jej i...
Adresata tego listu. Ale sama nie potrafiła
utrzymać tego ogniska i bezpowrotnie zgasło
przysypane jego lekkomyślnością.
A było tak ciepło, gdy tak stali razem w oknie
on pokazywał jej gwiazdy, a ona śmiała się i
śmiała...
I to miało być na wieki, ale nie było i już
nie będzie.
Ale ona nie odważy się tego powiedzieć
na głos, zrobi to za nią ten list.
Marzyła wtedy, aby być tylko dla niego kimś
wyjątkowym, on wyobrażał sobie jak opowiada
jej o sobie, ona by wtedy go słuchała
i słuchała, ale to już nie dla nich.
Szampan już dawno temu wyblakł rozlany
na chodniku pod jej oknem, a jego ślady
na trawniku przysypał czas.
Deszcz wlewa się poprzez spękaną szybę
za jej kołnierz, a ona znów coś kreśli
i dopisuje, rzuca papier w kąt, by potem
potulnie znów powrócić do pisania.

Żadna droga nie jest dla niej prosta
i żadne słowo nie ma tego samego znaczenia.
Księżyc już nie mruga do niej figlarnie,
nie czuje się na siłach, aby od niego tego
żądać.
Cień dziewczyny błąka się gdzieś po salonie.
Tej która miała być tą jedyną, a teraz nawet
nie potrafi być sobą.
Słucha do znudzenia ulubionej piosenki póki
muzyka nie zleje się w jedną, bezsensowną
nutę nie nadającą się już do słuchania.
Już dawno zapomniała jak trudne jest pisanie
zwykłego listu, że nie zawsze musi pachnieć
konwaliami i nie zawsze musi od niego bić
blask porannej rosy.
Słowo po słowie brutalnie wyrywane przez czas
z tych wdzięcznie przygryzionych warg.
Litera po literze zostaje wyryte na szarym
papierze.
Między słowami ukrywa drżący głos
i rozwiane zmysły, do których nie jest
w stanie dotrzeć nawet ten nieubłaganie
krzyczący tuż za nią przez wybite okno deszcz.

Zamyślona siedzi pod tym oknem z kartką
gniecioną w dłoni i boi się, że już nigdy
nie będzie taka sama.
Dała mu tylko połowę siebie, ale i tak chyba
więcej niż powinna, a on tego nie docenił.
Boi się spojrzeć w lustro, by nie ujrzeć w nim
pustki.
Ten list jest jak podpis wygrawerowany
przez nią pod wszystkim czego on dotykał.
Milczy. Ten list jest jej ustami,
a słowa jego wyrzutami sumienia.
Ale kwiat narcyzu nigdy nie będzie czuł się
czemukolwiek winny.
"Winowajca!" Będą go palcami wytykać inni,
a on nadal będzie gnał na oślep, aby uciec
od nich jak najdalej.
Nigdy nie powie "To ja zawiniłem!"
Powie, że się narzucała, że mu kazała
i zabraniała, a on nic nie mógł zrobić.
I tak za każdym razem.

Jak bardzo list ciąży jej w dłoniach,
ale nie przestaje pisać.
Tak bardzo chce dogonić przyszłość.
Tęskni, słowa listu razem z nią:
Za jej spontanicznością, pamiętnikiem,
jego niezobowiązującym krokiem.
Tęskni, a zarazem się obawia, źe nigdy tego
listu nie zdoła wysłać, nie odważy się go
dokończyć, że gdy wreszcie tego dokona stanie
się obca sama dla siebie.
Ponowny szelest kartki lądującej w koszu.
Czy aby kiedyś już tak nie było?

ashley23 : :
paź 02 2006 JAK NIEZNAJOMA IDĄCA PRZEZ DESZCZ
Komentarze: 0

Siedzi w deszczu promieniach tęczy
dziewczyna w czarnym płaszczu.
Jakby trochę za duże buty mokną
w kałuży.
Na zarumienionych policzkach myśli
się kręcą.
Może jak co wiosnę zamienią się w
piegi, by jesienią mogła policzkiem
ogrzewać poduszkę, która zapachem
bzów przenosić ją będzie w sen.
Z błękitnego spojrzenia wyrywa się
fascynacja pąkami na jabłoni
budzącymi się do życia.
Jest jak błyszczące czerwienią
jabłuszko, by z małego pączka
wytrysnąć w kwiat młodości.
A przez kryształowe dłonie
przesypuje się piasek.
Twarz rumiana niczym blask
pomarańczy w słońcu,
uśmiech czarujący jak truskawki
ze śmietaną i ten szelmowski wyraz
oczu, co magnetyzuje i zniewala
swoją głębią.
Wzdycha rozmarzona do
zbuntowanego nieba.
Rzuca ku słońcu kamyczek w kształcie
serca mając nadzieję, że doleci
i srebrem zaświeci.
Nasłuchuje trzasku gałązek pod
butami i znów zamyślona siada na
ławeczce.

Po co jej dobrobyt skoro i bez niego
jest szczęśliwa?
Po co jej poklask publiczności?
Przecież budząca się przyroda jest
sama w sobie recitalem.
Wybuch zielonych listków pnących się
ku słońcu, to kaskada sztucznych
ogni.Rumieniące się białe różyczki
rozsiewające pyłek nadziei zielone
elfy.
Kruche jak sople lodu pajęczyny
wrota do wspomnień pachnących
dzieciństwem.
Deszcz obmywający nagie dłonie
i ramiona, to lustrzane odbicia
zmysłowości jej oczu.
Krople deszczu spływające na
brunatną ziemię, to jej własne
porcelanowe klaszczące dłonie.
Świergot wróbelka nad jej głową
jej własny śmiech przemykający
w koronach drzew.

Przytula się do drzemiącej brzozy.
Wsłuchuje się w bicie swojego
niespokojnego serca.
Pragnie zespolić go z ruchami jego
ślicznych ramion.
I nie potrzebuje fałszywej
skromności skoro ma słodycz brzozy.
Z hukiem lecą kolejne pioruny
z szarego nieba, aż w mieście
pewnie drżą szyby w przestrachu,
nie wiedząc jak groźne potrafią być
te bicze.
Fascynują nieobliczalnością,
hipnotyzują.
Lecz tym, co próbują je ujarzmić
gotują przykry los.
I tylko rozwarzni i romantyczni mogą
podziwiać ich szaleńczy taniec by
uderzyć oszałamiającym blaskiem w
głębie spojrzeń porywając z dna
serca ostatnie okruchy
niezdecydowania.

Każdy złoty blask ich pijanych
z frustracji oczu to jeden miesiąc.
Każdy pachnący innymi perfumami.
Każdy z nich nosi jej imię.
W każdym błyszczy się olśniewająca
perła z naszyjnika, który wiatr jej
obiecywał i którego nie zdąrzył jej
podarować.
Śmieje się do dziecka, które właśnie
przebiegło obok niej z latawcem
w dłoniach, a ono odpowiada na jej
gest z zadowoleniem.
Jak bardzo zazdrości mu tej
dziecinnej beztroski.
Jak bardzo chciałaby być lekka jak
ten latawiec.
Lawirować wśród puchowych chmur
i tulić się do nich.
Dlaczego nie?
Jej serce nie musi smucić się i tęsknić.
Z przyjemnością wskoczyłaby do
fontanny odlanej z błękitu nieba,
tryskającej tęczą.
Lecz wtedy zapach nieosiągalnego
straciłby smak.

Lepiej wstać i z uśmiechem na twarzy
bez celu pochodzić sobie po kałużach
rozmyślając o kroplach moczących jej
twarz.
Nie, nie potrafiłaby znieść myśli, że
coś tajemniczego do tej pory
zamknięto w kufrze na strychu i, że
to stało się czymś zwyczajnym.
Na ławeczce pozostaje ciepły ślad jej
dłoni, a na korze czuły dotyk jej
palców.
A w kałuży jej ślad weselszy niż
tęcza na niebie.
Zgodę na uwolnienie westchnienia z
piersi może tylko jej niespokojna
dusza.
Wolnym gołębicom nigdy nie wolno
nic robić wbrew sobie.
A ludzie nie mają prawa zamykać ich
w złotych klatkach.
Więc staje dziewczyna w czarnym
płaszczu na wzgórzu gdzie wiatr
ucieka na wszystkie cztery strony
świata i leci z nim tańczyć walca na
strunach utkanych z pajęczyny.

ashley23 : :
paź 02 2006 PRZEPROSINY
Komentarze: 0

Przepraszam za wszystko.
Za księżyc, który skrył się za chmury
i za to, że nie pamiętam twej twarzy.
Za, to, że niebo wygląda dziś jakby
miało się rozpłakać i nigdy
nie przestać.
Za to, że wszyscy dziś gdzieś
się śpieszą i krzyczą do siebie stojąc
naprzeciwko po dwóch stronach ulicy.
Za to, że jeszcze nikt dzisiaj się
do ciebie nie uśmiechnął.
I za to, że w poszukiwaniu odrobiny
życzliwości musisz dziś rozglądać się
na boki, a i tak nikt nie jest łaskaw
na ciebie spojrzeć.

Tłum ludzi płynie dookoła ciebie,
a pod ścianą siedzi młody chłopak
wyglądający jakby od wczoraj
do lustra pił i za niego przepraszam.
Za to, że gdy spotkaliśmy się na ulicy
nie miałam odwagi do ciebie podejść
i za to, że wtedy nie dałam ci szansy
powiedzenia mi jak uroczo
wyglądam.
Za to, że nie zadzwoniłam do ciebie
wieczorem mimo, że bardzo tego
chciałam i nie odebrałam twojego
telefonu gdy chciałeś mi powiedzieć
jak bardzo chcesz z kimś
porozmawiać.

W radiu znów jakaś smutna melodia
wyłączasz, bo nie jesteś w stanie
wysłuchać jej do końca.
Kawa ze śmietanką też już dawno
temu straciła dla ciebie smak jej ust
wypowiadających srebrzyste słowa
spływające po twoich palcach niczym
krople rosy jak perły spływające po
pajęczej nici.
A ona nawet nie pozostawiła
na twojej poduszce zapachu swych
perfum w garści płatków róż tylko
wyszła pocichutku na paluszkach
i za to przepraszam.

Tak bardzo chciałeś. lecz niczego
w zamian nie otrzymałeś.
Tak mocno czułeś, lecz nigdy
nie zaufałeś.
Nigdy nie potrafiłeś siebie zrozumieć,
nigdy nie potrafiłeś do siebie dotrzeć.
Ani razu innym nie pozwoliłeś
dotknąć tego co niemożliwe.
Wolałeś żyć w niepewności.
Czy wybaczysz mi to?

Przepraszam, że już nie usłyszysz jej
czułego ''Dobranoc'' wieczorem, i że
już nie pocałujesz jej na powitanie.
Za to, że lipa pod twoim oknem
nie jest już waszym drzewem i nawet
za to, że znudził ci się już jej widok.
Za to, że obwiniasz ją za wszystko
nawet za to, iż czas nie potrafi
zatrzymać się w miejscu.
Za to, że spóźniłeś się na spotkanie
ze swoimi myślami, i że nie potrafiłeś
zasnąc wczoraj bez smaku goryczy.
Za to, że nie było ci wtedy dane
zasnąć w spokoju, i że aby
nie oszaleć z żalu musiałeś kolejny
raz czytać jej listy uwiecznione jakby
na wieki pod twoimi powiekami
pragnącymi choćby kilku minut
zbawiennego snu.

Za to, że nie czułeś mrozu
szczypiącego w policzki, i że obojętny
był ci mokry śnieg sypiący ci się
za koszulę.
Za to, że nie możesz zapomnieć jak
podtrzymywałeś jej brodę z czułoscią
zaglądając w jej oczy.
I że nie możesz wyrzucić ze swoich
myśli świergotu ptaków,
którym to razem tak bardzo się
zachwycaliście.
Wybacz mi, bo ja nie chcę już
pamiętać tego, co było.
Nie proś mnie o więcej,
bo ta odrobina to i tak jest za dużo.

Och. Wybacz mi, że nie wystarczy ci
tyle ile mogłam z siebie ofiarować.
Nie. Proszę, nie napawaj się
wstydem malującym się na mej
twarzy.
Wybacz, że to wszystko będzie już
trwało całą wieczność.
I za to zdawkowe pożegnanie
i nawet za to, że jutro pewnie znów
zjesz zimne śniadanie.
Nawet nie pamiętam kiedy
ostatni raz się do mnie odezwałeś.
Czy to takie straszne?
Nie chciałam walczyć z twoimi
próżnymi słowami.
I przepraszam tak wyszło.

Nie wiem dlaczego nasze powitania
zawsze były chłodne i nie pamiętam,
czy kiedykolwiek pozwoliłam ci
wkradać się w moje myśli.
Ale jeśli chcesz, to i za to mogę
przeprosić.
Tak. Wiem, że zaufałeś księżycowi,
a on nieoczekiwanie cię wyśmiał.
Ale nie chcę tego pamiętać,
słyszysz?!
Przepraszam, że ty zapomniałeś ile
jest warta każda kropla deszczu i ile
trzeba zapłacić aby koszmar zamienił
się w słodki sen.
Ale to nie przeze mnie zgubiłeś
gdzieś cząstkę siebie i to nie ja
zaprowadziłam cię na skraj złudzenia
więc za to nie oczekuj przeprosin.
Bo to przez ciebie rozmyły się
wszystkie wasze wspólne gesty.
Czy to straszne? Tak!
Więc już nie proszę. Lecz żądam!
Zawitaj niespodziewanie w me progi
i mokry od deszczu przeproś
za każde jedno moje przepraszam.

ashley23 : :
paź 02 2006 NIE PYTAJ DLACZEGO
Komentarze: 0

Wypiłam dzisiaj przesłodzoną kawę,
a wtedy deszcz bębnił o szyby z siłą
rockowego muzyka.
W porannej gazecie znów przeczytałam
ten sam artykuł, co wczoraj,
jakbym miała de javu.
Siedziałam zapatrzona w smutny żal
za oknem bez ustanku mieszając kawę
w filiżance, a dzwonienie łyżeczki
o porcelanę doprowadzało mnie
do irytacji lecz nie miałam ochoty
przestać nie pytaj dlaczego.

A w aromatycznej czarnej pustce filiżanki
moja znudzona twarz odbija się i spogląda
na mnie podejrzliwie jakby zastanawiając
się, czy to naprawdę ja.
Gałęzie lipy za oknem nieśmiało zaczynają
pukać do mego okna.
A ja odwracam się i niechcący potrącam
filiżankę, która z hukiem ląduje na podłodze.
A ja klękam na niej i z uwagą zaczynam się
przyglądać każdemu kawałku porcelany
zlizując z palców resztki kawy.
Nie pytaj dlaczego.

Podchodzę do okna i przytulam twarz
do szyby licząc kolejne krople deszczu
rozpryskujące się o parapet w nadziei,
że być może w końcu uda mi się zrozumieć
ich szept by te ich dźwięki wtapiające się
w każde me poranne westchnienie
nabrały dla mnie jeszcze subtelniejszego
smaku likieru wiśniowego.
Wystawiam twarz przez uchylone okno
pozwalając aby ten deszcz obmył mi twarz,
a potem chwytam kilka kropel w dłonie
i spijam je powoli jakby każda kropla
miała swój niepowtarzalny smak.
Nie pytaj dlaczego.
Opieram się jakby zmęczona o parapet
z obojętnością spoglądam w niebo
i nawet nie odezwawszy się do niego
ani słowem w podzięce za tych kilka
kropel idę może zaparzyć sobie kolejną
kawę?
Znów jestem ubrana na niebiesko?
Nie pytaj dlaczego.

Po raz dziesiąty poprawiam obrus na stole,
a i tak myślami jestem gdzieś daleko.
Bezwiednie idę do sypialni i przebieram
się po raz dziesiąty od rana.
Siadam na łóżku i czekam, czekam.
Nie pytaj dlaczego.
Zniechęcona kładę się na łóżku i wtulam
głowę w poduszkę aby nie słyszeć echa
własnych myśli dudniącego w mym i tak
już zlęknionym sercu.
Mam ochotę zasnąć i obudzić się już
następnego ranka by był już inny niż ten
szary.
Lecz sen jest jak wena nigdy nie przychodzi
wtedy kiedy sobie tego życzę.
Na stoliku stygną jajka na bekonie,
a ja już nawet nie czuję ich zapachu.
A ja leżę sobie i nie myślę o niczym.

Zaczyna dzwonić telefon,
lecz tylko wzruszam ramionami.
Zaczynam szperać w szafie, ale nie mam
już w co się przebrać więc rozczarowana
siadam na podłodze przy ścianie
i z przymkniętymi powiekami nucę melodię.
Nie pytaj dlaczego.
Ale co to? Spoglądam w okno,
słońce przegoniło chmury.
Więc pójdę na długi spacer,
może przypadkiem cię spotkam i poproszę
abyś nie pytał mnie dlaczego.

ashley23 : :
paź 02 2006 DZIEWCZYNA W BIELI
Komentarze: 0

W koronkowej sukience szumiącej bielą
z parasolką w dłoni, kremowymi trzewikami
stukając o kryształowe pocałunki
mieniących się tęczą kałuż.
Jakbym gdzieś już ją widziała.
Jakby od zawsze mieszkała w moim lustrze
i jakby co dzień spoglądała na mnie
krytycznym wzrokiem niezadowolona z niczego.
Ma karminowe usta i alabastrowe dłonie
kurczowo ściskającą błękitną chusteczkę.
Znowu sama, ale nie samotna.
Ciągle szeptająca modlitwę
''Teraz proszę teraz, ale nie na zawsze''
Wiem jeśli ją zatrzymam rozpozna mnie,
a wtedy zdejmie swój kapelusik
i przeczesując kasztanowe włosy
roześmieje mi się ironicznie w twarz,
by powiedzieć mi, że nie jestem nią.
Wystarczy, że położy mi palec na ustach,
zamknie oczy,
wyjmie mi serce i połączy ze swoim.

Ona jest inna tamta. Ona.
Taka jaka nigdy nie była
i już nigdy nie będzie.
A w mojej dłoni zaciśniętej w pięść
błękit jej spojrzenia pozostanie tam
na pamiątkę.
Kilkoma krokami mijam siebie.
Oglądam się za siebie,
lecz jej już tam nie ma.
Ale dlaczego jej serce bije moim?
Jak to możliwe, że moje słowa
są jej myślami?
I dlaczego nieustannie za mnie odpowiada?!
Dlaczego nie chce poczuć jak to jest
mieć siebie tylko na wyłączność?
Kim ona jest aby za mnie wybierać?
I dlaczego ciągle na nią napotykam?

Spogląda mi w oczy zimna
jak królowa śniegu i odtrąca mnie
od siebie.
Zrywa z ręki zegarek i mówi,
że czas dla niej już się zatrzymał.
Ale przecież ja ciągle idę codziennie
tym samym chodnikiem.
W jej oczach tli się iskierka nadziei,
ale w moich płonie już żar nienasycenia
teraźniejszością.
Ona potyka się i czeka aż ktoś poda jej rękę,
a ja wstaję otrzepuję się i idę dalej.
Więc czemu jest moim lustrzanym odbiciem.
W dzień przecież widzę jak idzie powoli ulicą,
zmysłowo odgarnia włosy z twarzy
i przegląda się w wystawach sklepowych.

Ale ja nie mam sukienki z falbankami,
o parasolce czasami zapominam,
a zamiast trzewików trampki na nogach.
No i ona nigdy nie patrzy
oczami drugiego człowieka.
To co widzę jest moje, nasze i całego świata.
Nie mam jak ona naszyjnika z pereł
i nikomu nie rozkazuję.
Bywam nieufna, a jednak wierzę.
Pragnę, a jednak czekam cierpliwie.
Uśmiecham się do gwiazd,
ale i pokornie ich słucham
i szeptem wypowiadam te słowa,
a jednak słyszę je na dnie siebie.

Nie widzi mnie i tym razem,
ale nieustannie poszukuje.
Chce zawsze zatrzymać mnie tylko dla siebie,
ale nigdy jej się to nie udaje.
Sypia tam gdzie i ja, a jednak co rano
budzi się otulona zimną pościelą.
Bo ja czasami bywam nią - dziewczyną w bieli.

ashley23 : :