Archiwum maj 2007


maj 13 2007 A GDYBY TAK
Komentarze: 0

Jeśli rozdarłabyś atłasowe, przejaskrawione
bezzasadnymi domysłami płótno naiwnie
rozbudzonej wyobraźni. Skryłabym się na jabłoń,
gdzie przesiąkając cierpkim smakiem papierówek
rozkoszowałabym się winem, którego ty nigdy
nie poczujesz, bo ono jest tylko dla straceńców,
którzy bez wahania powierzyliby zmysły złudnej
kochance nazwanej poezją, upijając świadomość
pustymi sekundami odliczanymi promieniami
słońca desperacko rozbijającymi się o ziemię.
Czekałabym póki nie spadnę trzeźwiejąc w
jednej chwili.
Nawet byś się nie domyślała, gdzie bym się
przed tobą ukryła. Trywialność wypowiadanych
myśli utwierdzałaby cię w przekonaniu, że
prawda nie istnieje.
A co jeśli ja sama jestem kłamstwem mnożącym
irracjonalne historie, budujące chwiejne
fundamenty naszego życia?
Jesteś tak odważna, by bezgranicznie zaufać
łzom moczącym rękaw koszuli?
Domyślasz się, ile potłuczonego szkła chrzęści
mi w głowie?
Ty nawet nie zdajesz sobie sprawy ile kosztuje
wmawianie sobie jak bardzo chcę być w tobie
mimo, iż bez względu na karcącą, niewidzialną
obecność i moje poniżone wzruszeniem
ramion "przepraszam" jestem obok ciebie.

A gdybyś w poszukiwaniu mnie stanęła pod
drzewem naznaczonym naszymi imionami, nie
położyłabym dłoni na twoim ramieniu, byś nie
dostrzegła twarzy pozbawionej tej nutki
irytacji usadowionej na piegach, gdy tylko
usiłujesz wytrącić mnie z równowagi.
Ze spokojem graniczącym z paranoją napawałabym
się przestrachem w twoich wyblakłych oczach,
obserwując z nieukrywaną satysfakcją jak
przeklinałabyś w duchu ignorancję podpowiadającą,
by zwalić winę na krnąbrność umysłu,
odpowiedzialną za ucieczkę na skrawek jeszcze
niepomalowanej sztalugi.
Gdybyś tylko przestała decydować za nas obie.
Mówić, co jest mi potrzebne, a czego powinnam
się wyrzec, gdybyś nie utrudniała wyborów i
nie zapierała tchu w piersiach niewykonalnymi
prośbami, wtedy bym nawet się do ciebie
uśmiechnęła.
Lecz żądanie jest twoją pasją, dla której
gotowa byłabyś stłumić w sobie najczystsze
pożądanie w swej nieskazitelnej nagości.

A gdybyś usiłowała wzbudzić poczucie winy
przeżegnałabym się pozostając tam po kres
istnienia, czuwając byś nie wykradła po cichu
resztek silnej woli, jaka mi pozostała.
Pozbawiona osobowości, z wypłowiałym charakterem
zaczęłabyś nawoływać miotając się niczym
pająk złapany we własną sieć, a ja, oparta o
konar liczyłabym chmury na niebie lekceważącym
wzrokiem kpiąc z bezradności potrząsającej za
ramiona. Zrzucałabym liście za kołnierz koszuli,
w którą pozwalasz mi ubierać się z rana, byś
tylko ty tych chwil mogła mi zazdrościć i
powtarzałabym szeptem, że rozumiem mimo
pogrążającej, ociężałej niepewności.
Kim dla ciebie jestem? I kim mogłabym być
gdybym nie była sobą?
Nie umiałabyś nawet powiedzieć, do czego
jestem ci potrzebna, a jednak nie potrafiłabyś
zamknąć za mną drzwi jednoznacznie uwalniając
się od brzemienia czuwania nade mną.
Walczyłabyś o spokój nie mogąc znieść porażki,
lecz nie ty byś ją sobie zgotowała.
Przyniosłabym ją na srebrnej tacy pod postacią
jabłka i wepchnęłabym ci ją w gardło niczym
czarownica królewnie śnieżce. I nic byś nie
mogła poradzić na przesypujący się między
palcami jak w klepsydrze czas z zakrwawionym
piaskiem od dłoni odmawiających posłuszeństwa
w chwilach utraty twórczej weny.
Nie osiągnęłabyś spełnienia zmuszając do
czekania w nieskończoność na odrobinę zrozumienia,
gdy wszystko wydaje się obrazem Picassa
namalowanym w chaotycznym ferworze zabijania
samozwańczych potrzeb.

A gdyby tak słońce już nigdy nie powstało z
popiołów nocnego, zaspanego życia?
Byłabyś w stanie znieść to upokorzenie?
Bo widziałabym wtedy w tobie nieznajomą, która
przychodzi i odchodzi brudząc przewinieniami
jeszcze nietknięte wspomnienia.
Zimna jak betonowy blok noszący na wątłych
barkach obłąkańczą histerię niejednego człowieka.
Zamknięta w sobie, bez cienia wiary w
słuszność swoich decyzji.
A wszystko, czemu ufałabym, to spadek po
nieusprawiedliwionym dążeniu do całkowitego
zamknięcia rąk na sugestywnie odtrącające
gesty. Pragnęłabym nigdy więcej nie widzieć
zachmurzonego nieba, tak jakbym wiedziała
czego chcę, licząc na każdym kroku w
nieomylność jeżynowych krzewów będących
ochroną przed sprzymierzeńcami zbyt
przejaskrawionej rzeczywistości.
Czy chciałabyś, aby tak było?
Nigdy nie zapomnisz, kim jesteśmy prawda?

Godzina po godzinie odczuwałybyśmy, to samo,
a ty nawet byś się nie domyślała jak bardzo
jestem tym zmęczona. Już nic nie wydawałoby
się nam właściwe, rozgoryczone opinie
paliłyby się jedna za drugą, a wypuszczony z
garści ster kierowałby na mielizny niekontrolowanych
wybuchów nieosiągalnej zawiści o umiejętne
chodzenie we mgle, nie dając pojmać się
lekkomyślnym nawykom. I tym razem nie
spełniłabyś zbyt wygórowanych oczekiwań.
Pragnęłabym tego? Wcale nie byłabym lepsza,
gdybym żądała.
Obudziłabyś mnie brutalnie.
Z troski, czy może z obawy przed nieuchronnym
końcem człapiącym niemrawo?
Jawa. Mogłybyśmy przeżywać ją oddzielnie myśląc
o niej, lub razem tracąc sen z powiek na
rzecz wzbierającej do nieprzytomności migreny.
Jeden telefon i wszystko się skończyło.
Lecz nie odejdziemy, jeszcze nie tym razem.

ashley23 : :
maj 04 2007 POD LATARNIĄ
Komentarze: 0

Spotkałam ją na obmywanej deszczem ulicy pod
leniwie mrugającą latarnią, rzucającą
pożółkły półmrok na każdą rysę jeszcze
zbyt młodej twarzy by wyruszyć w świat.
A każdą bezimienną noc wypełnioną po brzegi
próżnością porcelanowej lalki rozpoczyna
słowami "A gdybym tak była calineczką..."
i urywa wpół zdania na dźwięk klaksonu.
Wymiana znaczących uśmiechów, ironicznie
szarmancki gest kierowcy i już jedzie.
Zostawiła tam na drodze wszelkie wątpliwości.
Bezczelnie obserwuje ją w lusterku
natarczywie żądając spojrzenia,
że tylko raz, tak w ciemności, bez zbędnych słów,
przywiązania, lecz z namiętnością i prostacką
bezwstydnością.
Przygryza delikatnie wargę - pieczęć na
kopercie obietnicy. Spuszcza wzrok,
gdy przejeżdżają obok kapliczki.
Narysowała duszę na papierze, by spalać ją
powolutku ogniem płonącym na złej drodze,
którą za nią wybrała naiwność.

Pisk opon i tryskające spod nich kamienie.
Jeden, drugi, trzeci ilu ich było?
Ilu ich jeszcze będzie...
Żadnego nawet o imię nie zapytała,
rozbierała się, udawała i tylko czasami się
krzywiła, gdy zbyt obojętnie...
Nie myślała, kim jest wydając potem pieniądze.
Myśli te dopadały ją w chwilach samotności.
Z zamkniętymi oczami kładła się na hotelowym
łóżku i czekała póki znów ktoś nie pozbawi jej
dziewictwa duszy, by potem mogła odejść w
bezkształtny mrok resztkami godności
wycierając brudne ulice.
Przecież dla tych, co sami siebie
unieszczęśliwiają, bal życiowej udręki
nigdy się nie kończy.
Godzinami mogłaby tak chodzić po
rozmokniętych alejach tego jakże obcego miasta
z nadzieją, iż obudzi się i będzie normalnie
żyć, jak co rano śpiesząc się do pracy, albo
czekając w chłodzie na autobus.
Ogląda się tylko za siebie żegnając niczego
nieświadomych przechodniów.
Bo wie, że i tym razem tak nie będzie.
Spuszcza głowę odliczając kolejne śmiejące
się jej w twarz sekundy, jakby czekając na
odroczony wyrok.
Znów poczęstuje miętowymi czekoladkami
i pozwoli wypić swoją niedopitą poranną kawę.

Paryskie uliczki, a nad głową kawałek
nadgryzionego zachmurzonego nieba, z którego
leje się wprost do gardła kwaśny deszcz
ludzkich myśli wypuszczonych z rąk
z bezmyślnością graniczącą z absurdem.
Wysiadają. Klęka na chodniku usiłując wymazać
z kałuży odbicie, lecz ono tam będzie trwało
niezmiennie jak kalendarz podpisany jej
imieniem, z którego od lat zapomina wyrywać
kartki.
A może jest tak samo głuchy na łkanie jak ona
na nieśmiałe pukania pod oknem codzienności?
Wstaje z wdzięcznością spoglądając w górę.
Idzie za nim nie szukając.
Nie ma idealnych pytań, są tylko oszukańcze próby
odpowiedzi.
Przekonana o bezradności, zamknięta w kryształowej
pułapce łez zaborczością wyciskanych przez
buntujące się sumienie.
Nigdy nie myślała, że może być inaczej.
On też współczucie zachowa tylko dla siebie,
gdy będzie wyrywać z jej ciała wszelkie
tajemnice, a jej niczym naiwnemu motylowi
pozwoli wpaść w pajęczynę, by już do rana
przewracała się z boku na bok męczona
koszmarami.
Niemalże ciągnie ja za rękę nie mogąc się
doczekać tego, co dla niej nieuniknione.
Leży już na łóżku obnażona z wszelkich
złudzeń.

Istnieje, a jednak życie nie należy do niej,
wyobraża sobie jego piękno, lecz nie ma sił
do niego dążyć.
Nie jesteśmy tacy, lecz czy czasami jak ona
nie poddajemy się bez walki?
Nie służymy wyimaginowanym ambicjom klękając
pokornie, wyrzekając się siebie? W imię czego?
I już trzecia nad ranem śpi odwrócony do niej
plecami, jakby chciał ją ukarać za te
wszystkie bezwstydnice, które tulił
w ramionach. Kto mu dał takie prawo?
Przecież jest winny jak i ona.
Jej sztuczna twarz pęka z ostatnim
westchnieniem odsłaniając prawdziwe, zbrukane
oblicze.
Irracjonalny lęk przed samą sobą,
przekleństwa wymykające się z ust za próżność
zlekceważenie.
Zapatrzony w siebie nie zapytał, czy właśnie
tego chciała, bezszelestnie odszedł w szarość
poranka.
Otrzymała kilka groszy, by dalej żyć z dnia
na dzień, lecz już nigdy nie odkupi dumy.

Czy tego chciała od życia?
Nauczyć się jak przetrwać nie pytając nikogo
o zgodę, o to jej chodziło?
Wie, co robi. Nie jest niewiniątkiem.
Czy aż tak trudno jest się zmienić?
My, co dzień dokonujemy wyboru.
Ona? Już dawno temu to zrobiła.
Niekończąca się walka z utopijną teraźniejszością
i nieudane próby wyzwolenia się z kajdanów
ograniczonej wyobraźni.
Zaschnięta dusza na dłoni, nawet zniesmaczony
cień ja opuścił.
Chodzi z nimi, gdzie tylko chcą.
Nie rozmawiają, nie ma o czym, udają zakochanych
parę, by o świcie stać się miłosną
przeszłością.
Każda złotówka jest jak policzek,
lecz przyjmuje to, nie wierząc w inny żywot.
Widzę ja każdego ranka, przygaszona wraca do
domu. Współczucie? Umknęło mi gdzieś między
niebem, a ziemią.
Wraca zmęczona, aby zasnąć śniąc o lepszych
perspektywach.
Do jutra, do następnego razu.

ashley23 : :