Archiwum 23 lutego 2007


lut 23 2007 TYLKO JESTEM
Komentarze: 0

Jak skrzywdzone szczenię kwiląc i wylizując
rany na poszarpanych połach płaszcza duszy,
uciekam w najciemniejszy kąt strychu, by tam
w spokoju przeboleć ugodzoną do żywego dumę.
Po co to wszystko?
Przecież jestem tylko człowiekiem, a zdawałoby
się, że już wszystko o niej napisałam.
Myślałam, iż pogubiłam wszystkie jej odciski
palców, lecz ktoś ponumerował strony
nieubłaganie kierując moimi myślami.
A jednak budzi nocami.
Uporczywym chrapaniem chce mnie więcej, coraz
więcej, a z rana nie przychodzi błogi spokój
choć powinien.
Tak szybko, z nienacka, nierealnie.
Potrząsa brutalnie wyrywając z ciepłego łóżka,
nawet nie zdążyłam zapamiętać jej twarzy.
Dotyk nie zawsze jest przyjemny, a uśmiech
niekiedy nie sięga za horyzont.
Zostawiłam mokre ślady stóp na szybie,
lecz wyschną nim zdążę się z nią pożegnać.
Muszę ukryć drżenie ust, choć tak bardzo się
wyrywa i pozbierać myśli jak śmieci zimą
porozrzucane przez wiatr.

Niespokojny sen przed światem schowany między
kartki dawno temu spalonego kalendarza,
by nigdy nie posmakował zapachu dnia.
Bo ten wschód księżyca tylko dla mnie, choć
tak nieśmiały, upokorzony moją obojętnością.
Nie znienawidził mnie.
I choć wargi zastanawiają się, czy warto
przemówić w obliczu tej usidlonej niczym
motyl w pajęczynie samotności zdawałoby się
czarno-białej ograniczonej pustki domu
bez ścian.
Ciekawe jak to jest być tylko człowiekiem
opętanym mrocznymi wspomnieniami?
I już tylko ochrypły szelest porannego
budzenia: Na palcach, w bezszelestnie
odsłoniętych zasłonach, w pośpiechu
potykającym się na schodach i nawet w
uciekającym windą czasie, jest w stanie
wyrazić moje niezadowolenie, a może wyobcowaną
codzienność każdego dnia?

Nie jest w stanie mi zaufać, dlatego zmienia
się nie pytając nikogo o zdanie.
Wczoraj była mną, dzisiaj jest moim odbiciem,
a jutro pewnie będzie zazdrosnym wyobrażeniem
o mnie.
Jej spojrzenie za zasłoną z deszczu jeszcze
bardziej frustruje, niż sople lodu zawieszone na palcach
nawadniające topniejącymi kroplami serce
ukryte w akacjowych liściach - wyciśnięte z
łez, pozbawione refleksji, za to z
odciśniętymi, pachnącymi różą kolczastymi
słowami.
Słychać jak trzeszczy krzesło pod jej
nieograniczonym beztroską uporem.
Nie wiedziałam, że aż tyle jeszcze po niej
pozostało: Rozpuszczone w miodzie spojrzenie,
zarumienione policzki i rozżalony wschód
słońca malujący na jej kredowej twarzy
beznamiętny żal nadchodzącego poranka.
I jej włosy potargane roztrzęsioną dłonią
niczym ćmy walczące w tańcu, o choć najmniejszy
skrawek światła, usiłujące wyrwać się z tego
zaklętego w nic nieznaczący bełkot kręgu.
Czego mogłaby chcieć od kogoś, kto tylko jest?

Lubię ją, lecz nie spodziewam się
wdzięczności za to.
Nie rozumiem jej, ale nie obwiniam siebie.
Nie oczekuję od niej współczucia, a jednak
myślami chcę, aby przychodziła tulić mnie do
snu.
Rysuję dziesiąty szkic z rzędu ciągle będąc
niezadowolona, pewna, iż już więcej nie dane
mi będzie zobaczyć niewytłumaczalnego
zażenowania na naszych twarzach, gdy znów
odkryjemy w sobie kolejny centymetr
niedoskonałości ciała.
Następuje nieuchronny zakręt w głowie.
Najpierw w lewo, potem w prawo i zimne mury -
ślepy zaułek nie dający wsparcia.
Tak jakby kolorowa tęcza niespodziewanie
okazała się martwym bohomazem wyrzuconym na
ulicę, a ziemia przechylała się do góry razem
z nim, a wtedy najmroczniejsze stęchłe
tajemnice sięgają mojego wnętrza usiłując
wyrwać bijącą czerwień z tych przestraszonych
palców należących już tylko do popiołu
pozostałego z nieufnego ludzkiego wnętrza.
Nie odrywam sumienia od nieba, jakbym chciała
sprawić, aby na zawołanie żałośnie załkało,
by stać się mniej spokojne w swym szaleństwie
niż ja.

Muszę kochać ten widok, gdy tak stoi na
werandzie usiłując rytmem palców dotrzymać
kroku kroplom ulewy zwisającym z jej rzęs?
Wcale nie muszę! I nie chcę. Chyba...
Skomplikowane słowa?
Nie. To złudzenie jest zbyt niedoskonałe.
Spoglądam wyzywająco na dłonie kurczowo
przyciśnięte do moknącej szyby.
Jakbym chciała je zmusić, by stały się mniej
prowokacyjne.
Lękam się odbicia w zwierciadle,
ono mi kazało na nowo uczyć się chodzić
po rozkołysanych wodach cielesnego
zaspokojenia.
Tak jakby pływanie w odmętach niejasności
uczuć miało być bardziej kojące.
Nie jestem w stanie nad tym zapanować, nie
potrafię siebie powstrzymać.
Poszła? Wcale nie jest mi lżej.
Tęsknić za nią? Jakie to beznadziejnie banalne,
a jednak prawdziwe.

Przede mną skomplikowany dzień, tak jak ja.
Tak zwyczajnie, a jednak inaczej...
Taki "Ideał" na wagę złota, nieosiągalny dla
"Biedaków", uzależniony od wspomnień,
osamotniony niczym fontanna bez wody,
rozebrany z szeptów, zasłonięty jedynie
pomówieniami.
Wieczorem położy się obok mnie i znudzeni
będziemy na nią czekali, bo jesteśmy dla
siebie, choć nie zawsze się rozumieliśmy.
I zapomnę o każdym oddechu, poza tym jednym.
Po pocałunku? Po ostatnim kłamstwie schowanym
za szarość jej peleryny? Tylko dlaczego?
Przecież żadne słowo tego nie odda.
Po co kaleczyć coś, czego nie jestem świadoma?
Bawi się mną, cieszy ją mój niepokój, lecz
wynagradza mi to nadzieją na pogodny dzień.
Jakby odwiedzała szklany dom we śnie, czego
nie dotknie zamienia ja w szklaną figurkę,
gdzie złudzenia niszczą pragnienia. By mogła
zbudzić się w nocy poraniona okruchami szkła.
Dlaczego? Przecież nią jestem, a może to
ona okrada mnie ze zdjęć, na których
zapisana jest każda minuta życia?
Jakby sama nie wiedziała, kim jest,
a przecież ja chcę tylko po prostu być.
To tylko chwila paniki, błagalne westchnienie
skierowane w sufit.
Wstaję, by powitać nowy dzień.

ashley23 : :