Archiwum 18 czerwca 2007


cze 18 2007 POETYCKA NOTKA :)
Komentarze: 0

Super. Nawet nie wiecie jak bardzo się cieszę, bo... Kilka małych zmian na blogu. Nowiutki szablon, mam nadzieję, że fajny. Nareszcie też zaktualizowałam swoją fotkę na blogu i teraz są dwie zupełnie nowiutkie fotki, mam nadzieję, że się spodobają, po prostu jestem taką nieśmiałą dziewczyną lubiącą tworzyć

A o to kolejna notka o tworzeniu, czyli o mnie. Bo po pierwsze jak kiedyś sama stwierdziłam, poeci (Nawet, jeśli tworzący bardziej amatorsko) są poezją, a ona jest nimi, no a po drugie mam dobry humor no i blog jest poetycki, więc zwykła notka też będzie poetycka.

Czasami się zastanawiam, co bym wybrała. Wybierając poezję, czy serce bijące nieśmiałością wybrałabym jedno i drugie. Przecież obie te rzeczy się uzupełniają. Kiedy tworzę serce topnieje obnażając myśli, które nie są iluzją, za to częścią mnie (Tak jakbyś wziął(eła) lustro i zobaczył(a) w nim moje odbicie zatopione w myślach powtarzające „Poezja jest moją ekstazą, nauczycielką uczącą wydobywać najczystszą esencję z tego, co usta pragnęłyby powiedzieć, ale się wstydzą i moim imieniem szukającym zrozumienia”). Zrozumienia czasem tylko w innych ludziach, a czasem aż w wenie twórczej, która nie daje mi spokoju wiecznie nie zadowolona, bo albo za dużo bujam w obłokach, albo za mało czasu poświęcam tej chwilami rozkapryszonej inspiracji, dzięki której powstają utwory w swej najczystszej postaci. Utwór wtedy staje się lustrzanym odbiciem uczuć ukrytym pod drżącym, niewidocznym dla innych, a tak bliskim dla samej siebie szklanym spojrzeniem.

Nie trzeba spoglądać w moje oczy, by wiedzieć jaka jestem. Wystarczy przeczytać, któryś z moich utworów, potem zamknąć oczy i wyobrazić sobie tak jakbym to ja dany utwór czytała. Bo spojrzeć moimi, oczami, to poznać mój świat – inaczej się nie da, tylko w ten sposób będziesz w stanie doświadczyć tego co, sprawia, że nawet najmniejszym pragnieniem daje z siebie wszystko.

Są takie sytuacje, gdy nie cierpię stanu emocjonalnego, którego nie umiem wyrazić słowami. Wiecie wiem, co chcę napisać, ale nie potrafię ubrać tego w słowa no ale, z drugiej strony jakby na to nie patrzeć w takich sytuacjach targanych uczuciowymi rozterkami powstają całkiem niezłe rzeczy. Ponieważ na początku nie zastanawiasz się: „A może zapisać to tak... Nie, a może inaczej... A czy takie słowa pasują.. A czy to jest to czego, ja właśnie chcę...” Tylko jedyne czego, pragniesz to przelać myśli uwięzione w zbyt ciasnym ciele na papier, by móc odetchnąć z ulgą i spojrzeć chłodnym okiem, czy warto było (By dopiero potem zastanawiać się nad poprawnością wiersza i ewentualnie go zmieniać, czasami nawet kilka razy drąc na strzępy powtarzając w kółko: „Nie ja nie dam rady, nie mogę od siebie oczekiwać niemożliwego, to jest jakaś paranoja...” i znów wracać do pisania wiedząc, że bez tego nie będzie się sobą, by w końcu osiągnąć zadowalający efekt). Warto Nic nie jest w stanie przemówić za nas, zresztą nie musi. Poeta widząc poetę wyczyta wszystko z jego nostalgicznie zamyślonej twarzy.

No dobra, to na tyle poetyckich słów. Co u mnie dziś ciekawego? Hm...Widziałam wc sobotę fajne buty podobne do trampek, tylko, że sznurowane aż za kostkę chodzi mi o wysokość, czarne z jakimś napisem po bokach, niestety wzrost niski, to i buty nie pasowały, na szczęście jestem optymistką i powiedziałam sobie, że innych butów nie chcę. Poczekam może trafi się mój rozmiar No i w sobotę była moja kolej robienia obiadu, hm... Co by nie mówić spaghetti było niezłe... Tylko pozmywać nie miał, kto zgodziłam się na ochotnika tylko dlatego, że mama zgodziła się nie powiedzieć ani jednego słowa, co do mojego zapewne późnego położenia się spać, (Bo przecież był weekend) mogł dłużej posiedzieć przed kompem, bo w ciągu dnia, to można sobie trochę pospacerować... Spróbować zaprosić wenę twórczą, by wieczorem przed snem spróbować skrystalizować w główce pomysł na kolejny utwór i po prostu cieszyć się ciepłym dniem., bo w tygodniu, to i nawet na to czasami brakuje czasu.

Pozdrawiam, kolejny wpis pewnie już wkrótce

ashley23 : :
cze 18 2007 PORZUCIŁAM
Komentarze: 0

Leżąc na podłodze osłaniam twarz przed
odłamkami szyby, słyszę resztki melancholii
w przestrachu skulonej pod stołem.
Ściany z odpadającą farbą przytłaczają
niezgrabny umysł.
Cuchnie stęchlizną zgniłych owoców trzymanych
w kieszeni na wszelki wypadek.
Codziennie spada ze schodów przeze mnie
cynicznie, na oślep popychana.
Morderstwo w afekcie odradzające się na nowo
bez końca.
Siadam wtedy na ich skraju, krzesło skrzypi
pod ciężarem śmieci wysypujących się z butów.
Bez pośpiechu dopijam lampkę wina, a z każdym
łykiem liczę w myślach kolejne upadki
bez ustanku, ironicznie na głos powtarzając:
"Jeszcze tylko jeden".
I już leży na progu, żałośnie postękując wyciąga
ku mnie posiniaczoną rękę.
Biorę ją w dłonie i pluję, by zamknąć
w pięść i wyrzucić jej właścicielkę na ulicę
własnej samotności nie posiadającej rozgrzeszenia,
aby potrącona przez zazdrosne słowa następnym
razem zapragnęła już nigdy więcej nie patrzeć
w lustro bez obrzydzenia.
Bezczelnie przywiązuję ją do huśtawki nie
pozwalając patrzeć jak bez cienia goryczy
cofam wskazówki zegara odwlekając podcięcie
żył obłąkanemu lękowi.

Nie jest nawet przeciętna, nie stara się.
A mimo, to uzależniłam się od niej.
Jedyny narkotyk nie wywołujący
mdłości.
Wyczerpanej pozwalam dowlec się do domu,
zamykam przed nią drzwi.
Nie zaufała próżnej groteskowości wersów,
niech teraz sama sobie radzi z bezradnością
duszącą poduszką w czasie snu.
Nie mam motywacji, by reanimować nas obie.
Tak jak te gołębie irytujące się nawzajem
nieznośnym śpiewem.
Wystarczająco długo bezmyślnie wyglądałyśmy
przez okno.
Spadając z dziesiątego piętra karzę jej się zamknąć
zagłuszona krzykiem szaleńczo
bijącego serca, nie będącego w stanie znieść krytyki.
Nie przeżyje upadku, wyschnie na słońcu,
bym mogła wskrzesić ją nowym wierszem
natchnionym jednym impulsem.
Może jutro, może nigdy...
Pokona mnie czernią kiru kneblującego usta
gotowe wyznać żal za nie popełnione grzechy.

Popiół zakurzył włosy parząc pokłute
chłodem poranka policzki.
Nie odpuszczę, wiara pozbawia współczucia
w chwilach zwątpienia.
Poczekam, nie muszę się śpieszyć, nigdzie
nie odejdzie bez lekkomyślności poczynań.
Z okna pokoju obserwuję jak blaknie, spogląda
nienawistnie spod zmierzwionych włosów.
Ufam sobie? Jej?
Palcami poranionymi od paznokci zostawia
krwiste ślady na oknie.
Jeśli ją porzucę już nigdy nie napiszę
ani jednego wersu, gdy przyjmę z powrotem
skarzę nas obie na wieczne potępienie w bezsenności.
Przykro jest, gdy miota się nie znając imienia,
wiedząc o sobie więcej niż inni można już
tylko odczuwać kac moralny.
Nie szukam wymówek.
Jestem na wskroś nią przesiąknięta.
Czekam tylko póki powie: „Dość!” pozbawiona mrzonek.
Nie usiedzę w jednym miejscu, tracę grunt pod
nogami, to ona spiskuje przeciwko mnie
zmuszając do przerwania milczenia, przyznania,
że poezja jest złudzeniem.

Jest bezsilna, a jednak uparta.
Pogrążona w narcystycznej rozpaczy, a mimo
wszystko nie zdolna podnieść się z klęczek.
Nie jest moim wytworem raczej nadziei, która
niepostrzeżenie zakrada się, by wbić nóż
w plecy.
Nie ostrzegę jej, istnieje tylko będąc ręką,
której chwytam się, gdy niepewność wybiela
granatowe myśli.
Dlatego wiersze są niezapisanymi prośbami o
Skrawek nieba tylko dla mnie.
A my sypiamy na podłodze przytulone do lodowatych
stóp.
Po powrocie utopi w herbacie mgliste wspomnienie
pijanych kroków stawianych na spróchniałym
drzewie.
Napoiłaby i mnie, lecz gorzkawy smak mógłby
wypalić od środka pozostawiając skamieniały
cukier wysypujący się z ust jak te struny
płonącej w kominku gitary:
Niemej, a jednak z wyrzutami na spieczonych wargach.
Głuchej, a mimo, to słuchającej bezsilności
skrzypiącej w każdym niedbale odtrąconym kącie.
Już nadchodzi brzęcząc łańcuchami szarości.
To wschód słońca, którego nie mogę uchwycić.
Jej gorączka w mojej głowie musi coś znaczyć
nawet jeśli, to tylko zachłanność zapisana
na skrawku obślinionej koszuli.

To tamtego lata przypadkiem mnie obudziła
łamiąc palce bezimiennego pianisty rozkołysanego
w bujanym fotelu na skraju omdlewających
ran zadanych kieliszkiem trzymanym przez
wyobraźnię.
Żeby i chociaż ją skaleczyła, nie chciała.
Samobójczyni, lecz nie winowajczyni
nieudanych poszukiwań inspiracji.
Już wstała błagając o cierpliwość, może
teraz zrozumie, jakim kosztem ukrywam ją
przed samą sobą. Porzuciłam?
A na ile ona sama wierzy w to co, tworzę?
Czy łzy siniejące na bladej twarzy mają
mnie przekonać?
I dlaczego brzydzi się patrzeć moimi oczami?
Zdradzamy się zbyt szybko oczekując w zamian
za mało.
Wyczekujemy prozaicznych dni, a nie robimy
nic, by połknąć mdlący knebel przeznaczenia
nieuchronnie cofający nas bez przerwy do dnia
poprzedniego.

Taki kaprys - rozmowa o sobie samej.
A może o tym, co ona o mnie myśli?
Nie potrafię z nią walczyć, nigdy nie będzie
moja. Kim jest? Kim ja jestem w jej wyobraźni?
Nie ma odpowiedzi... Ona jest jak morfina
uśnieżająca ból.
Jest we mnie, nie pytam dlaczego.
Razem śpimy, nienawidzimy się, uciekamy przed
rzeczywistością budząc się z krzykiem w nocy.
A teraz chodzimy z zamkniętymi oczami
i poszukujemy tego kawałka ciemności, który
za nas rozpala pożądanie w chwilach niewierności,
gdy liryka zdaje się mieć inną twarz.
Lecz on spada nam na głowy bez zaproszenia,
a wtedy nie ma już nic. Jak w pozbawionych
pulsu skroniach.
Godzina po godzinie obok siebie i dusza...
Więdnąca z odwodnienia...

ashley23 : :