Najnowsze wpisy, strona 3


sty 02 2007 JESTEM
Komentarze: 1

Nie wierzę, że to natchnienie
zamrożone w sople lodu.
Nie rozpoznaję ani jednego słowa, a jednak
ufam, bo liście dotąd będą pachniały jesienią
z dzieciństwa, póki ja nie zapomnę, dlaczego
zaczęłam i jestem: wierszem, słowem i myślą na
ustach wszystkich.
Przed dłońmi marmurowe schody z wypisanymi
kredą tytułami.
Krok za krokiem, powolutku, by nie poślizgnąć
się na oblodzonej ulicy, tego, co nie jest mną.
W drodze niekończącej się niepewności, czy
jestem właściwym posłańcem między niebem a
ziemią ulotnych myśli proszących o choć
chwilę uwagi.
Nie jestem aniołem błądzącym pośród deszczu
w poszukiwaniu srebrzystych skrzydeł, ale chciałabym.
Wolałabym móc powiedzieć odważnie:
"Jestem tu i teraz! I zawsze będę tam gdzie, kawałek
zmiętego zapisanego papieru".
Nie chciałam, aby zaglądano mi w oczy poznając
wszystkie "za i przeciw".

Unikanie odpowiedzi - prawie każdy tak robi.
I wiecznie ten znajomy zapach sfermentowanego
wina, gdy ktoś mówi mi, jaka nie jestem.
Ta wieczna ucieczka za skrzypce nie dające mi
dojść do głosu swoją kocią muzyką.
Drę kartka po kartce, powoli dochodzę do
siebie rozpoznając odbicie w lustrze,
z niewyspania rozbijam je melodią frustracji,
pozwalając, aby dłonie zemściły się
za wszystko i za nic.
Te słowa są mną, lecz czy ja jestem nimi?
Czy może tylko ukrywam się za ich srebrzyście
brzęczącymi kroplami deszczu?
Zaplątana w pajęczynę inspiracji, nie mogąca
zaprzeczyć kartkom z kalendarza,
dzień w dzień skrupulatnie zrywanymi, jakby w
moim życiu nie było miejsca na "Byłam".
Droga, na której nigdy nie zgubię siebie w
szklanej kuli z śnieżkiem, gdzie codzienność
nie zna słów "Istniałam, zapomniałam".
Żyję w świecie wypalającym mnie
codziennie, jak świecę kapiącą woskiem przez
miedziany klucz, przepowiadający tę samą
wróżbę co innym, tylko że nie pozwalającą na
stworzenie anielskich skrzydeł - nieprzyzwoitych marzeń.

Sen? Nie, dziś wystarczy mi nieprzespana noc.
Musi...
Owinięta ciepłem oparów gorącej czekolady, z
garścią pierników na kolanach, wpatruję się w
biel ściany odrapanej z farby, niczym ludzka
twarz o brzasku: jeszcze półprzytomna, na
krawędzi snu, bez sztucznej maski, potykająca
się o stertę ubrań w progu ze skromną
nadzieją, aby ten dzień był inny od
pozostałych.
Bez pardonu, lecz z przymusu brodząca w
chłodzie styczniowego słońca, by zakończyć go
jak zawsze kolejnymi wersami wiersza.
Zdobię papier czekoladowymi śladami
wsłuchując się w rytmiczną muzykę z gramofonu
zgrzytającego na porysowanej płycie, jakże
nie pasująca do tego, co każdej pełni
księżyca tracę wsłuchana w siebie.
Pustka szklanych oczu wypełniająca się
liryzmem niepohamowanej obawy przed samotnym
porankiem, mając odbicie w lustrze
za sumienie.
Noc była wczoraj okrutna,
nie pozwoliła przenieść się w westchnienia.
To ona wyznacza mi drogę i podpowiada cichym
szeptem, jak budować szklaną piramidę złudzeń,
gdzie rzeczywistość nie wiedząc jak się
zachować, brudzi ubłoconymi kaloszami
ledwo co zaróżowione od zimna dłonie
szukające na dywanie rozsypanych przez
pryzmat kropli tęczy.
A gdy je odnajdą, wyjdę na ulicę - może znajdę
inspirację na wycieraczce pod jakimiś
drzwiami?

ashley23 : :
gru 29 2006 INACZEJ
Komentarze: 0

Dwie krople deszczu spojrzały inaczej
na siebie, pobrudziły palce karminową szminką.
Kropelka po kropelce wywołują gęsią skórkę,
oplatając nadgarstek oparami porannej mgły.
Zmysłową smugą perfum od Armaniego, obręcz
rozgorączkowanych warg na drżących ramionach
zaciskają, intymny jęk z gardła wyciskając,
niczym sok z cytryny.
Przyciska jej twarz do lodowatej szyby, by
ciepłem oddechu zlizała czubkiem
zawstydzonego języka, konwalie namalowane
przez mróz.
Dłoń w dłoń. Rozżarzony dotyk, roztapiający
ostatnie resztki lodowej firanki,
przesłaniającej odbicie będące inspiracją
tych słów, zarysu ciała w jego oczach..
Nie powiedzieli?
Po prostu słowa pocieszenia dla siebie
zachowali.

Inaczej przeglądają się w lustrze, zawsze z
nadzieją, że spotkają nie siebie,
lecz kogoś innego.
On gesty i słowa za nią powtarza,
ona z zazdrością milczenie z ust innych
z irytacją wyciera.
Nie wiedzą ile tak naprawdę poświęcili,
kropla goryczy wpisana w pamiętnik
ich życia.
Nie spoglądają na siebie tak samo,
nie poszukują w sobie lustrzanego podobieństwa.
Chcą tylko jak co, rano budzić się ze smakiem
kawy na ustach, popołudniami wyczekiwać
zapachu przeżyć dnia minionego, a wieczorem
zasypiać w objęciach aromatu wina.
Tylko bezustannie inaczej, nigdy tak samo.
Byle nie znudziło się, by nie odeszła
do innego.

Wiedzą o sobie mniej niż wtedy, kiedy się
poznali, lecz gdy w dłoniach ich serca się
zamknęły już to czego, nazwać nie potrafili
z godnością przyjęli i być z sobą postanowili.
Inaczej?
Oni tego słowa nie znają, z pokorą przyjmują
zauroczenie, nawet jeśli go nie rozumieją.
Wilgoć warg krok po kroku w każdym
zagłębieniu szyi się zatrzymuje, jedno po
drugim drgnienie następuje.
Posunąć się dalej odwagi nie mają,
leżą na wznak jedynie rąbkami pościeli się
dotykając.
Oddychają, jedno oddechem drugiego,
zasypiają zmęczeni patrzeniem na siebie.
I choć wiedzą, czym jest pragnienie, nie
zaspokoją go, nawet gdyby mieli spać gdzieś
pod marmurowymi schodami, pod gołym niebem
pozbawieni przez wszystkich wiary w siebie.
Wstaną jak inni, co rano.
Niewyspani będą udawali, że nic się nie
wydarzyło, by sąsiedzi o nich inaczej
nie pomyśleli.
Aby "Tak samo" nie stało się "Odmienne".

ashley23 : :
gru 19 2006 JAK NIE TY
Komentarze: 0

Nie usiadłam, jak co rano z filiżanką kawy na
ławeczce w parku, westchnęłam tylko
dwuznacznie ocierając policzek o poduszkę
naznaczoną niespokojnym snem.
Ukradkiem chowam w dłonie twój szept
wymykający się na przekór temu, czemu usilnie
usiłujesz zaprzeczać i jak natchniona piszę
te słowa w popłochu, niczym kochanka
ukrywająca czerwone ślady na nabrzmiałych od
pocałunków wargach.
Słyszę trzask drzwi. Jak zwykle wyszedłeś do
pracy nie mając odwagi podziękować za każde
słowo milczenia.
Sen jeszcze za bardzo kusi wspomnieniami
zarysu twojego ciała ubranego w garnitur z
papierosowego dymu i granatową koszulę z
moich wyobrażeń o tobie.
Siedziałeś wtedy przy szklanym stoliku,
na którym anonimowe ślady dłoni kłóciły się
ze sobą, lecz nie zwracałeś na to uwagi.
Czytałeś kolejne bezmyślne artykuły spłodzone
z nonsensu i kilku słów zgwałconych
prostackim wulgaryzmem, by na koniec zakończyć
ich żywot jako podarte strzępy w dłoniach
trzymających mnie tak samo bezosobowo.
Nie miałeś sił, aby wykrzesać kilka iskier i
przelać je w melancholię spojrzenia?
Ale ja chciałam tylko byś położył się obok
i pozwolił wdychać nasze oddechy będące
razem, a jednak osobno.
A ty obróciłeś się obrażony na cały świat i
zasnąłeś nie pozwalając mi się wytłumaczyć,
dlaczego milczę, gdy dusza nie chce przestać
śpiewać i czemu moje spojrzenie ucieka w
popłochu, gdy zapuka nie w porę do
zabrudzonego okna twojego serca nie bojąc się,
że stanie się takie jak ono.

Wyjdę na schody i pozwolę sąsiadom domyślać
się, dlaczego zamieram w pół słowa, gdy
milczysz skazując mnie na beznamiętne
topienie się we własnych myślach i dlaczego
choć pragnęłam tylko...
Chciałam wziąć z twoich dłoni szklankę
herbaty z cytryną i upić jej łyk,
by poczuć go jakby był spity z
delikatności chłopięcych ust.
I dostałam... Pustą szklankę...
Niczym siarczysty policzek w twarz!
Lecz gdy wrócisz nie wypomnę ci tego może
obawiając się, że nie będziesz w stanie mnie
wysłuchać, albo ja po raz wtóry chwiejnie oprzeć
się na męskim ramieniu.
Taki jak inni? Raczej codziennie taki sam.
Wiecznie niewidzialny, nie słuchający nikogo.
Za każdym razem ubierasz mnie w bladość nocy
nie pytając o zdanie.
On. Bezceremonialny jak księżyc wkradający
się pod osłoną nocy do małżeńskiej alkowy,
bezwstydnie przyglądając się odbijającej się
echem po kątach rutynie.

Nie było śniadania, apetyt odebrała monotonia:
Jogurt, jabłko i podejrzliwe spojrzenia
kończące się tylko w przypływie
sentymentalnej słabości.
Parzy jak świeca płonąca gorliwością nie
mając pojęcia, czym jest poddanie się, gdy
rozum podpowiada "Walcz!"
Wyprasowałam wszystkie koszule i wyrzuciłam
za okno patrząc jak już tylko wiatr szuka
w nich cienia tego dawnego pana siebie, który
odrzucił ostatnie słowa tej, która tyle razy
dla ciebie udawała, by wyrzec się siebie.
A świeżo wypastowane buty wrzuciłam do
kałuży, byś nie mógł zdążyć się obudzić.
Bez znaczenia?
Pewnie tak, jeśli nie patrząc w oczy plujesz
łgarstwami prosto w twarz.
Obsesyjnie wmawiałam sobie, że wiecznie
będziemy młodzi, ale za każdym razem nie
chciałeś mi wierzyć.
Trzymałam się kurczowo tej myśli, aby nie
spaść ze schodów i nie sturlać się na samo
dno ograniczonego pustką ciała.
Z zamkniętymi oczami pudruję twarz tak jak
tego nie lubisz.
Przed wyjściem przejrzę się w lustrze.
Spójrz, jakie prostolinijne odbicie
odzwierciedlające myśli i to, kim jestem dla
ciebie.

Usypiasz powoli moją czujność odgrywając
szekspirowskiego Otella, po czym rozbierając
się z resztek szacunku stajesz się upiorem z
opery poszukującym utraconych lat niewinności
w odmętach samotności zbrukanych
posrebrzanymi obietnicami, że to ostatni raz,
gdy zasypiam bez ciebie.
Snujesz się obcymi ulicami, gdy północ wrogim
głosem nuci kołysankę niczym drzewo uschłe na
zimę, pogrążone w półśnie niczym lunatyk
chodzący po nieznanych ścieżkach złudzenia.
Pójdę do tego parku po południu zostawię
jedną filiżankę tobie, może koloryt kawy
nie spłowieje jak wszystkie chęci bycia sobą,
a aromat nie wyparuje jak poczucie bliskości
z biegiem lat.
Już wyszedłeś...
Miałeś rację. Bezustannie dokądś zmierzamy
nigdy nie mając dość.

ashley23 : :
gru 04 2006 NIE POWIEM CI
Komentarze: 0

Nie powiem abyś sobie poszła, choć bardzo
tego chcę, że jesteśmy jak kwiaty w nadziei
oczekujące na kolejny wschód słońca.
Nie powiem ci też o tym, jak rozbiłam lustro,
które znajduje się na dnie mego odrapanego
z czerwieni serca.
No spójrz! Ono jest takie małe, a tyle znosi.
Lecz kto potrafi to docenić? Ja? Szczerze?
Chyba nawet nie potrafiłabym tego zrobić.
Ani o tym, iż za mym oknem na każdym drzewie
wisi takie lustro. Są wszędzie!
A w każdym odbija się czyjeś spojrzenie.
Jedne dziecinne, inne poważne i spoglądające
na wszystko z góry.
I nie powiem ci jak bacznie one obserwują,
a ja zawstydzona stawiam każdy krok
niczym marionetka.
Czuję czyjąś dłoń na ramieniu i swój
przyśpieszony oddech, lecz one nie pozwalają
mi się obejrzeć.
Więc idę, a każdy krok stawiam tak jakby był
z kamienia.
Pierwsze lustro w niby tak zwyczajny,
a jednak magiczny sposób szepcze mi do ucha
"Nie chcesz pomocnej dłoni? Więc czego tak
naprawdę chcesz?"
Ma ono tak mdły zapach, a jednocześnie gorzki
smak cytryny, że nawet najniewinniejsze
spojrzenie będzie okłamywało innych swoją
dobrocią.
Pod ich czarem będzie się kryła chęć zemsty
za ironię, której doświadczyło.
Ale o tym sama kiedyś się przekonasz.
Spójrz. Garściami będzie się z niego
wysypywać srebrzysty pył wymieszany
z zazdrością, zawiścią, wypaloną nadzieją.
I nikt tego nie dostrzeże prócz nas. Kiedyś..

Raz spojrzysz i już nigdy nie zapomnisz,
raz do nich przemówisz i już na zawsze
zamilkniesz. Chcesz to zrobić?
Więc ja nie mam prawa ciebie zatrzymywać.
Czy widzisz w moim sercu, to wybite okno z
podartymi firankami?
Czy widzisz jak odtrąca spojrzenie każdego?
Nie pytaj, bo i tak nie powiem ci, dlaczego.
Można w nim dostrzec tylko zwiędnięte kwiaty,
które podlewane są trucizną żalu wymieszanego
z bezsilnością.
Pamięta tylko to, co chce pamiętać?
Masz rację, bo jaką wartość mają wspomnienia
wyzute z wszelkiego człowieczeństwa?
Jakie to dziwne.
Wystarczy wejść na drabinę i już można
bezkarnie patrzeć jak miłość więdnie, albo
ktoś komuś nie podaje ręki na powitanie,
jak ktoś nas krytykuje i udaje naszego
przyjaciela.
A ty stoisz jakby obok siebie i widzisz szary
cień nie umiejący wypowiedzieć najprostszych
myśli.
I jest ci źle tak bardzo źle.
Nie pytaj, dlaczego, bo nie wiem.

I następne lustro, na które nieomal wpadasz.
Jest takie samo, tylko, że ono krzyczy
do ciebie.
Nie. Ono nigdy nie powie "Jesteś brzydka!"
ale i bez tego będziesz tak się czuła,
póki go nie rozbijesz i nie odkryjesz piękna
w sobie.
Zmusi cię, abyś go uwielbiała, a o sobie na
długo zapomnisz.
I nie pytaj, bo nie powiem ci, kiedy, to się
skończy.
Dotknij lica któregoś z nich, może jak ładnie
poprosisz pozwoli się w sobie przejrzeć?
Może wtedy nawet pozwoli na bezkarną krytykę?
A gdyby ci się, to udało, nie wpatruj się weń
zbyt długo. Dlaczego? Ich tajemnica.
One też tobie tego nie powiedzą.

ashley23 : :
lis 22 2006 TWÓRCZA BEZSENNOŚĆ
Komentarze: 0

Bez słowa otwieram oczy z rana.
Przepraszam, czy ktoś nie widział zagubionego
snu ze złotym kluczykiem w dłoni?
Łąka tonąca w konwaliach i ja pośród nich
klęcząca z szyją coraz bardziej ściskaną
apaszką w różyczki.
Nie przepadam za nimi, gdy tak odpychają
czerwienią śmiejąc się z ludzi.
W oczach niebo przysłonięte chmurami,
zaraz zacznie grzmieć czując jak zatracam się
do nieprzytomności w poszukiwaniu
utraconych wspomnień pod
zawstydzającą nagością stokrotek.
A może by tak zawrócić, zapomnieć?
Dać szansę innym póki jeszcze pamiętam drogę
pod tę zwaloną brzozę?
Nie, to byłaby zwykła ucieczka, a to drzewo
codziennie widzę w oknie.
Za każdym razem gdy wstaję i zasypiam sypie
liśćmi w twarz szepcząc jak cierpi za mnie,
za moje tchórzostwo.
Skoro odważyłam się stanąć z nim twarzą
w twarz nie mogę od tak po prostu sobie pójść
bo "Nigdy" wtedy będzie dla mnie już "Zawsze".
Więc chwytam zieleń trawy z determinacją
obwiniając ją za narcystyczny dotyk kropli
deszczu, teraz gdy niczego nie jestem pewna.

Dlaczego nie mogę spokojnie iść do domu?
Przecież nic mnie tu nie trzyma.
Tylko gdzie znajdę spokój podpisany mym
imieniem jak nie tu?
Nie chciałam bać się bezsenności będącej w
naszej wyobraźni, zamykającej pamiętniki,
gubiącej się w dziurawej kieszeni.
Jej posiadacze nigdy nie pytają dokąd idą,
tylko biegną, co tchu bez celu nawet w ogień.
Co dzień cofam się o krok, a jednak wracam
i odchodzę z jeszcze większym poczuciem winy.
Zasłaniam dłońmi serce w czasie snu
niespokojnego, a ona i tak wyczeka moment
nieuwagi i wślizgnie się niepostrzeżenie, by
za mnie zjeść owsiankę na śniadanie,
pocałować w policzek przyjaciółkę na
powitanie, śpieszyć się za mnie do pracy,
by za mnie żyć!
Budzę się z przeraźliwym krzykiem, próbuję
wytrząsnąć ją z bijącej porcelanowej cząstki
mnie, lecz znalazła już dziurkę od zamka.
Zamknęła drzwi głucha na moje walenie.

Siedzę w trawie zagubiona, czyżbym wiedziała
o sobie aż tak niewiele?
Jestem jak te stokrotki, niepokorna w naiwności,
jedna pośród wielu.
Gdzie każdy, każdemu poświęca zaledwie pięć
minut.
I ona tyle mi poświęciła, dłużej nie chciała
czekać.
Poszła na spacer do lasu, wykrzyczeć się?
A może nad jezioro w jego toń uronić kilka
niechcianych łez? Nie wiem.
Nigdy nie znikała bez słowa.
Zostawiłam pocałunek na wierzbowej korze
może wróci.
Dlaczego słucha, gdy milczę?
Czemu mówi, gdy nie chcę jej słuchać?
Nie zamierzała, co noc przychodzić.
Chciała czekać, aż sama złapana przez pokorę
za nogi chwycę ja za postrzępiony rękaw i
szklistym niemalże zdesperowanym spojrzeniem
zaproszę do wspólnego tanga.
Upiornego, a zarazem hipnotyzującego niczym
nieprzespana noc, do której znów bezwiednie
dążę.
Ona nigdy nie traci złudzeń, jest biedna
niczym żebrak na ulicy zbierający do
dziurawego kapelusza na butelkę wina.
Chyba położę się na chwile w trawie
i popatrzę na blade od niepokoju niebo,
które wygląda jakby zaraz miało rozsypać się
na kawałki.
Jak zawsze spokojne, jasne i niezrozumiałe.
Ale dobrze wiem, będzie tak długo
w obłędzie snuło się po świecie póki miniony
czas nie zniknie bez śladu.

Jest jak szklana figurka, która tylko ładnie
wygląda.
Ma zasnute mgłą oczy, a na ustach plącze się
pajęczyna.
Wiem kim jest i kim nigdy nie będzie.
Dlatego nie jestem w stanie jej pomoc.
Sami ja zapytajcie, potrząśnijcie nią,
a odpowie wam puste echo w jej drucianym
wnętrzu. Jest szalona?
Tak jak i życie poety, który daje i daje,
a i tak każdemu wiecznie jest mało.
Chciałabym ja zapytać kiedy przestanie,
lecz jak? Kiedy nawet nie zna mojego imienia.
Sama nawet nie wie, czy przypadkiem
nie zabłądziła.
Tak przykro mi...
Powinnam chyba się z nią oswoić, a jednak
nie potrafię.
Wydaje mi się, że jestem jej utraconą
wiecznością, lecz tak nie jest.
Czuję to, gdy za każdym razem przewracam się
z boku na bok nie mogąc znaleźć miejsca
między gwiazdami na dostojnie błyszczącym
aksamitem czerni niebie.

Ta noc jest moja od kilkunastu lat,
tylko moja, a ja nie potrafię bez zawstydzenia
położyć dłoń na jej ramieniu, tak aby
z odrazą jej nie odtrąciła.
Zawsze niechętnie, to robi jakby nie miała
wyboru.
Twierdzi, że jesteśmy jak dwie krople wody,
ale nie można dręczyć tak jak ona i być
dręczonym.
Irytacja. Tym jej odwiecznie nienasyconym
uśmiechem.
Ja także go mam, lecz nie dopuszczam do
siebie myśli, że mógłby ukradkiem się wymknąć
i ujawnić jak bardzo ona jest mi potrzebna,
choć ciągle bezczelnie ją odrzucam
wyrzucając ja na śmietnik niechcianych myśli
i pogrążających każdego kruchego duszą w
odmętach samolubstwa na pograniczu złudnego
szaleństwa, tym co się posiada.
To moja twórcza bezsenność.
Tak jak ja znana przez niewielu, a dotycząca
prawie każdego.

ashley23 : :