Komentarze: 0
Jakaś para kłóci się na ulicy.
Idą obok siebie we wrogim milczeniu.
Nie poda jej parasolki, nie pozwoli mu
otoczyć się ramieniem.
Ona i on, a może pani i pan, obcy dla siebie
ludzie?
Nie powie przepraszam, bo on będzie musiał
sobie na to zasłużyć.
Nie ogrzeje jej dłoni policzkiem, bo znów
powie z wyrzutem, że jej nie rozumie.
W ciemnym domu dwa zimne wobec siebie posągi.
W obolałych od bicia sercach niesmak
porcelanowych pocałunków.
Spoglądają na siebie i płaczą gorzkimi
łzami.
Widzicie ten kwiecisty zegar na ścianie?
Oni już wiedzą dokąd zmierzają ich spotkania,
a wy?
Jezioro, wyspa i gotycki zameczek z godnością
broniący dostępu niewierzącym.
Ona wstrzymuje oddech.
Sekundy spadają niczym krople deszczu,
z tym samym bezlitosnym łoskotem wlewając się
za kołnierz.
Słyszą czyjeś kroki za sobą, czują czyjąś
dłoń na ramieniu, lecz odwracają się
i pustka, z którą jak co noc położą się
do łóżka odrętwiali myślą, że dziś już
nie zobaczą jak siedzą w oknie z rudym kotem
na kolanach jak zwykle zapisując swoje
tajemnice w pamiętniku.
Nie pomyśli jak zaprasza go do siebie swoim
uśmiechem, jak siada obok niej kładąc głowę
na ramieniu, a ona czyta swoje zapiski
tym miękkim głosem niczym szum muszli
pozwalający się rozmarzyć.
Tylko, że nie ma muszelek mogących
przyśpieszyć czas...
A oni? Nie czekają na siebie już nawet
chwilami.
Nie cieszą się myślą, że mogliby pomyśleć
o sobie jednocześnie.
Zawsze jedno zaczynało zdanie, a drugie
kończyło. A teraz?
Oboje mają usta zaszyte nićmi nieporozumienia.
Jakby mówili dwoma językami, jakby ten sam
dzień miał różne kolory.
Filiżanka z gorącą kawą nie parzy dłoni,
choć nie wiem jeszcze jak długo.
Szukała tak dobrze jej znanych piegów na jego
nosie, lecz ich nie znalazła.
Teraz on poszuka pamiętnika.
Nie, nie przeczyta go, zbyt wiele z niego
zna na pamięć.
Powyrywa kartki paląc na stosie liści
uchwyconych w pajęczynę babiego lata.
Popiołem wybrukuje ścieżkę wokół domu,
by co dnia jego zapach pchał do przodu
nie dając czasu na topienie go w kieliszku
bezcelowego obwiniania się o to, że
mogło być inaczej gdyby cierpliwosć zwyciężyła.
Marmurowe schody na piętro.
Tak biec, biec póki bezdech nie ściśnie
za gardło prosząc o chwilę wytchnienia,
ale go nie posłucha, tak jak ona nigdy
nie słuchała i omdlewając rzuci się na łóżko.
Była tu jeszcze wczesnym rankiem?
Niemożliwe. Przecież zabrała wszystko czego
dotykały jej dłonie, a jednak...
Leżała na tej pościeli.
Wspominała, czy tylko chciała się pożegnać?
O Joanno! Dlaczego musisz go nękać nawet gdy
cię tutaj nie ma?
Czemu tak bardzo ciągnie go jeszcze
do ciepłego śladu obok?
I czemu drży jak jesienny liść targany
wiatrem usiłując ciebie znienawidzić?
Poduszka pod łóżkiem, czego tam szukał?
Śladu jej ulubionej szminki?
Już dawno starł ją z ust, nie pamięta tego?
Ma do tego prawo, jeśli każdy dzień spędzony
w jej domu nie wart był nieprzespanych nocy.
Pamiętacie pierwszy dzień jesieni?
To wtedy rozgniotła ją obcasem na chodniku
patrząc jak rozlewa się czerwienią pod jej
stopami, gdy znów otulona tylko własnymi
ramionami musiała wracać do domu przeszywana
współczującymi spojrzeniami.
Nie miała skrupułów?
Tak jak on nie miał, chodząc tylko
w jemu ulubione miejsca i bezczelnie
ciągnął za rękę nie dając dojść do słowa.
Niech szuka jeśli zgubiła, lecz niech
nie każe myśleć o sobie gdy porzuciła.
Dłoń w dłoń grzejąca się przy filiżance
herbaty.
Gorący cytrynowy oddech parzy nadgarstki.
Nie potrafili poskromić tak odmiennych
charakterów.
Joasiu. Nie uwierzyłaś w was.
On robił to cały czas za was oboje,
co pozostało?
Słowo w słowo, spojrzenie w spojrzenie.
Pozwala krytykować każdy swój krok
przypominając sobie ile razy zmuszony był
słuchać, gdy chciał krzyczeć i milczeć
z migreną sięgając po kolejną aspirynę.
Leży bez końca, nie mogąc doczekać się
następnego poranka.
Podsłuchuje o czym ściany szepczą.
Słyszy jak okiennice skrzypią flirtując
z brzozą za oknem.
Jego ciało z jej przez nikogo nie utuloną
duszą, a w ręku zamiast róży trzyma
nie doczytaną przez nią książkę.
Lecz i on jej nie doczyta zasypiając w nadziei
że, w samotności, ale nie na zawsze.