Archiwum październik 2006


paź 20 2006 DŁOŃ W DŁOŃ. KIEDYŚ...
Komentarze: 0

Jakaś para kłóci się na ulicy.
Idą obok siebie we wrogim milczeniu.
Nie poda jej parasolki, nie pozwoli mu
otoczyć się ramieniem.
Ona i on, a może pani i pan, obcy dla siebie
ludzie?
Nie powie przepraszam, bo on będzie musiał
sobie na to zasłużyć.
Nie ogrzeje jej dłoni policzkiem, bo znów
powie z wyrzutem, że jej nie rozumie.
W ciemnym domu dwa zimne wobec siebie posągi.
W obolałych od bicia sercach niesmak
porcelanowych pocałunków.
Spoglądają na siebie i płaczą gorzkimi
łzami.
Widzicie ten kwiecisty zegar na ścianie?
Oni już wiedzą dokąd zmierzają ich spotkania,
a wy?
Jezioro, wyspa i gotycki zameczek z godnością
broniący dostępu niewierzącym.
Ona wstrzymuje oddech.
Sekundy spadają niczym krople deszczu,
z tym samym bezlitosnym łoskotem wlewając się
za kołnierz.
Słyszą czyjeś kroki za sobą, czują czyjąś
dłoń na ramieniu, lecz odwracają się
i pustka, z którą jak co noc położą się
do łóżka odrętwiali myślą, że dziś już
nie zobaczą jak siedzą w oknie z rudym kotem
na kolanach jak zwykle zapisując swoje
tajemnice w pamiętniku.
Nie pomyśli jak zaprasza go do siebie swoim
uśmiechem, jak siada obok niej kładąc głowę
na ramieniu, a ona czyta swoje zapiski
tym miękkim głosem niczym szum muszli
pozwalający się rozmarzyć.
Tylko, że nie ma muszelek mogących
przyśpieszyć czas...

A oni? Nie czekają na siebie już nawet
chwilami.
Nie cieszą się myślą, że mogliby pomyśleć
o sobie jednocześnie.
Zawsze jedno zaczynało zdanie, a drugie
kończyło. A teraz?
Oboje mają usta zaszyte nićmi nieporozumienia.
Jakby mówili dwoma językami, jakby ten sam
dzień miał różne kolory.
Filiżanka z gorącą kawą nie parzy dłoni,
choć nie wiem jeszcze jak długo.
Szukała tak dobrze jej znanych piegów na jego
nosie, lecz ich nie znalazła.
Teraz on poszuka pamiętnika.
Nie, nie przeczyta go, zbyt wiele z niego
zna na pamięć.
Powyrywa kartki paląc na stosie liści
uchwyconych w pajęczynę babiego lata.
Popiołem wybrukuje ścieżkę wokół domu,
by co dnia jego zapach pchał do przodu
nie dając czasu na topienie go w kieliszku
bezcelowego obwiniania się o to, że
mogło być inaczej gdyby cierpliwosć zwyciężyła.
Marmurowe schody na piętro.
Tak biec, biec póki bezdech nie ściśnie
za gardło prosząc o chwilę wytchnienia,
ale go nie posłucha, tak jak ona nigdy
nie słuchała i omdlewając rzuci się na łóżko.
Była tu jeszcze wczesnym rankiem?
Niemożliwe. Przecież zabrała wszystko czego
dotykały jej dłonie, a jednak...
Leżała na tej pościeli.
Wspominała, czy tylko chciała się pożegnać?

O Joanno! Dlaczego musisz go nękać nawet gdy
cię tutaj nie ma?
Czemu tak bardzo ciągnie go jeszcze
do ciepłego śladu obok?
I czemu drży jak jesienny liść targany
wiatrem usiłując ciebie znienawidzić?
Poduszka pod łóżkiem, czego tam szukał?
Śladu jej ulubionej szminki?
Już dawno starł ją z ust, nie pamięta tego?
Ma do tego prawo, jeśli każdy dzień spędzony
w jej domu nie wart był nieprzespanych nocy.
Pamiętacie pierwszy dzień jesieni?
To wtedy rozgniotła ją obcasem na chodniku
patrząc jak rozlewa się czerwienią pod jej
stopami, gdy znów otulona tylko własnymi
ramionami musiała wracać do domu przeszywana
współczującymi spojrzeniami.
Nie miała skrupułów?
Tak jak on nie miał, chodząc tylko
w jemu ulubione miejsca i bezczelnie
ciągnął za rękę nie dając dojść do słowa.
Niech szuka jeśli zgubiła, lecz niech
nie każe myśleć o sobie gdy porzuciła.
Dłoń w dłoń grzejąca się przy filiżance
herbaty.
Gorący cytrynowy oddech parzy nadgarstki.
Nie potrafili poskromić tak odmiennych
charakterów.

Joasiu. Nie uwierzyłaś w was.
On robił to cały czas za was oboje,
co pozostało?
Słowo w słowo, spojrzenie w spojrzenie.
Pozwala krytykować każdy swój krok
przypominając sobie ile razy zmuszony był
słuchać, gdy chciał krzyczeć i milczeć
z migreną sięgając po kolejną aspirynę.
Leży bez końca, nie mogąc doczekać się
następnego poranka.
Podsłuchuje o czym ściany szepczą.
Słyszy jak okiennice skrzypią flirtując
z brzozą za oknem.
Jego ciało z jej przez nikogo nie utuloną
duszą, a w ręku zamiast róży trzyma
nie doczytaną przez nią książkę.
Lecz i on jej nie doczyta zasypiając w nadziei
że, w samotności, ale nie na zawsze.

ashley23 : :
paź 13 2006 KRUCHOŚĆ W DŁONIACH
Komentarze: 0

Nad czym tak myślisz?
Jak piękną różą jest to co nas połączyło?
Patrzę na Twoje niesforne włosy potargane
przez wiatr przyciśnięte do mych drżących
ust. Ludzie mówią sobie "Na zawsze"
lecz jak długie jest no "Na zawsze"?
Leżę spokojnie i czuję oblewające mnie
spełnienie.
Niczego nigdy nie byłam w życiu tak pewna
jak tego jak bardzo Cię pragnę i nigdy
nad tym nie zapanuję.
Twoje dłonie już nigdy nie mogą umknąć mym
ustom, Twa dusza porusza się we mnie jak
niespokojny duch, wypręża się i drży,
wrzuca we mnie nagłą i rozpaloną gwałtowność.
Wreszcie opada na poduszkę i otwiera usta,
krzyczy i...

całuję cię w zagłębienie brzucha.
Obudź się Kochany już czas na szept.
Co się z nami dzieje? Czy to burza nad nami
szaleje?
Nie...To tylko żar namiętnego poruszenia.
Patrzymy w swoje oczy, świat wiruje nam
przed oczami.
Co nam jest mój Ukochany czyżby to już był
raj zaczarowany?
Nie...To tylko deszcz szaleństwa.
A może to zimowa niesforna burza?
Zatop się w mych włosach.
Dziękuję Ci za pieszczoty, co sobie teraz
pomyślałam?
Że szaleństwo jest jak oszronione drzewo,
a rozkosz i namiętność są jak najsłodsze
owoce jabłoni i iskrzące niczym urzekające
kryształowe sople lodu.
Jakie sople? Te które rozpuszczają me ciało
do skrajnej ekstazy.
Te które spływają po mych włosach
błyszczące.

Więc śnisz o mnie na jawie?
Więc ja zachwycę się Tobą.
Ciągle to rozkoszne ciepło, ten sam migotliwy
ognik.
Owoce, których nie widzę i Twoje oblicze
w nich magicznie zaklęte.
I jakieś białe ślady, których nie rozpoznaję.
Biegnę, biegnę ciągle zapatrzona w Ciebie,
a inni nie mogą zrozumieć skąd na świecie
dwa anioły.
A Ty mnie całujesz bez końca, a Ty mnie
rozbierasz powoli.
I oboje wiemy do czego jest zdolna
namiętność.
I oboje wiemy, co zaraz w tej ciszy nastąpi.
Ekscytacja bywa nieobliczalna, czasami bywa
tylko złudzeniem naszkicowanym jak niemy cień
na ścianie, zawsze spłoszony czmychający z
rana, by znów po cichutku obudzić nas nocą.
A my uśmiechamy się w ciemności.
Te noce, co zmieniają się jak w magicznej
księdze, te gwiazdy do nas mrugające,
te liście serenady perliście nam szepczące,
ten piasek nad morzem szumiący, te muszle
nas usypiające...

Ty gorący i tak boleśnie zdawałoby się
nierzeczywisty.
pragniemy śnić już tylko o sobie, to tylko
nasza tajemnica.
Będziemy tylko siebie pamiętać.
Musimy już iść? Proszę jeszcze nie teraz,
za chwilkę...
Wysoki nagi blady księżyc nad naszymi nagimi
instynktami.
Sekundy stania w milczeniu, obejmuję Cię
mocno za szyję i namiętnie całuję.
Pragnę godzinami szeptać Twe miętowe imię,
delikatnie dotykać ogorzałego od słońca
karku.
A teraz mój chłopczyku grzecznie wrócimy do
swych domów.
Może usiądziemy na okiennych parapetach
i będziemy rozmyślali o naszych
namiętnościach, które znów dopełnimy,
którejś księżycowej nocy.
I będziemy czekali na siebie wzdychając,
co noc do gwiazd mając nadzieję ujrzeć w nich
nasze tęskne spojrzenia.

Przyjdę do Ciebie dziś we śnie i utulę
kołysanką swego szeptu.
Chcę Cię pocałować lecz wymykasz mi się
i z tajemniczym uśmiechem kładziesz mi palec
na ustach, odwracasz się machasz mi na
do widzenia i uciekasz w otchłań
nieobliczalnej tajemniczości.
Nasłuchuję Twych kroków zbieranych przez
rosę.
Przyniosę Ci łoże uplecione z pajęczyny,
otulonej perełkami słońca, bym i tej nocy
mogła oglądać przecudny blask w Twoich oczach
Niech i tej nocy nasze usta czule wyszeptają
sobie na dobranoc...

ashley23 : :
paź 13 2006 KŁÓTNIA
Komentarze: 0

 

Poświęciłaś mi sekundę, jakby czas był twoim wrogiem.
Położyłaś dłoń obok kałuży, gdy
listopadowy dzień szlochał niemiłosiernie.
Nie myślałaś wtedy o mnie prawda?
Żądam. Spójrz na mnie.
Niech twe źrenice spłoną w ogniu palącego
wstydu.
Nie, nie chciałam być tobą, ja tylko
przesiąknęłam zapachem naiwnej myśli, że
mogę być inna, ale ja nie chcę być inna,
nigdy nie chciałam... I wtedy to się stało.
Nigdy nie przypuszczałam, że brodzenie
po kostki we własnych myślach może tak bardzo
odpychać dłoń trzymającą skruszone serce,
że przyznanie się do nich będzie cięższe niż
dusza przesiąknięta ulewą.

Nie, nie potrzebuję twojej dłoni na mojej
niemej z bezradności twarzy, ani słów
pociechy z każdą minutą tracących sens, bo
wypowiadanych w pośpiechu do nikąd.
Sama nie wiem czego chcę.
Więc ty również tego nie wiesz.
Przecież nie potrząśniesz mną, nie odtrącisz,
nie pokażesz jak łatwo jest moknąć na ulicy
będąc na to obojętnym czyż nie tak?
Odpowiedz! Albo wyjdź i pozwól, aby odbicie
w lustrze, to zrobiło.
Ono przynajmniej nie zna litości.
No co tutaj jeszcze robisz?!
Nie trudź się, nie powiem jak bardzo mnie
frustrujesz, za bardzo przypominasz mnie.

Potłuczone szkło, po którym trwożnie stąpa
serce, co chwila wydobywając z siebie jęk
okaleczonej bezmyślnością słów, pijanej
z rozpaczy duszy i gdzieś na dnie nieudolnie
odkurzonego sumienia ten mały kamyczek
szeptem znaczy swą obecność.
Będzie dusił tak długo, aż nie rzuci na
kolana i nie wyszarpie siłą każdego kłamstwa,
nawet tego nieistniejącego.
Nie mamy zbyt wiele do stracenia.
Nigdy nie miałyśmy...
Nie potrafimy rozmawiać o wszystkim,
więc po co rozmawiać o niczym?
Strach spojrzeć sobie w oczy, ale i strach
milczeć nie zaznając spokoju, dusząc się
dymem ciszy jej warg, która rani niczym
nóż w piersi.

Spoliczkuj mnie jeśli nie możesz znieść mego
oddechu, wszystko jest lepsze od klęski
w poszukiwaniu samej siebie.
Wiatr powybijał szyby, deszcz rozebrał nas
z resztek sumienia opadającego niczym
uschnięte płatki róż.
W usta wlał sok z cytryny, a w dłonie wcisnął
sople lodu zimnego jak ciasno opasający nas drut kolczasty.
Nie umie powiedzieć "Jest mi źle" i ja tego
nie potrafię, nie poda ręki na zgodę, bo
wiem, że tak musi być.
Nie wypijemy razem kawy, bo rozmowa byłaby
echem w studni, a milczenie tombakiem tylko
pozornie dającym spokojne noce i słoneczne
dni.

Pamiętasz? Chciałaś abyśmy były
niezapominajkami byśmy nigdy
o sobie nie zapomniały.
Siadywała na parapecie i roniła gwiaździste
łzy wdzięczna księżycowi za to, że czuwa
nad nami.
Teraz? Też roni łzy, lecz o smaku mdłej
czekolady, a księżyc spoliczkowany naszym
niepokornym spojrzeniem schował się na dnie
jeziora, by ciepły szum fal ukoił jego smutki
a kto ukoi nasze? Na pewno nie ty,
bo straciłam w nas wiarę.
Masz żal do mnie, więc i ja do siebie też
powinnam mieć? Ale go nie mam!
Potrafię powiedzieć, co czuję, wiem to, ale
nie zmuszę cię byś mnie słuchała za każdym
razem gdy opuści mnie wola walki, o co?
O każdy nasz wspólny uśmiech,
każdy najmniejszy gest i myśli wypowiadane
bez słów.
O każdy dzień spędzony razem i nawet o
pochmurne dni byśmy były przyjaciółkami tylko
dla siebie.

Ale walka z twoim cieniem, to dla mnie zbyt
wiele.
Nie chciałaś? Wiec dlaczego wypowiedziałaś
pierwsze słowo i nie zatrzymałaś moich
następnych? Obie wiemy dlaczego, bo ranić
siebie jest najłatwiej, ale to jest tak
cielesne... Dłonie nie potrafią otrzeć łez,
kolana uginają się pod naporem obelg
i niechcianych słów.
Rozpłyniemy się we mgle skruchy bez słowa
"Przepraszam" do następnej kłótni.
Ja i moje lustrzane odbicie.

ashley23 : :
paź 02 2006 JESIENNE PRZEMIJANIE
Komentarze: 0

Liście opadły już z drzew, a robiły to bardzo
niechętnie, nie mogąc znieść prawdy.
Rozkładają naiwnie ufne pokryte brudnymi
odciskami butów dłonie i drżąc ze strachu,
że już nigdy więcej nie wyszeptają,
jak bardzo pragną istnieć.
Tulą się do moknącej ulicy, z gorliwością
anioła powtarzając bezszelestnie, że strach
jest silniejszy od świadomości, że coś się
kończy i czasami nawet wspomnienia będące
jak deszcz zacierają się w oczach innych.
Wiatr je łapie, siłą przyciska do chodników,
nakazuje milczenie zatykając usta błotem
i wpycha za koszulę lód beznamiętnego dotyku.
Nie użala się nad nimi, jest jak cień każdego z nas,
wszystko ma dla niego smak obojętności.

Przetaczają się po ulicy niedostrzegane
przez nikogo.
Potrzebują tylko swojego miejsca na ziemi,
czy to aż tak wiele?
Czy trzeba nimi za to gardzić?
Czy muszą błagać o wybaczenie? Odpowiedzcie!
To one za was się wstydzą, to one marnieją
zmieszane z błotem waszych niewinnych
kłamstewek, i to one milczą kiedy wasze
sumienia krzyczą z niepokorności przed
pędzącym nieuchronnie czasem
byle jak najdalej od was.
Ale wy nigdy nie słuchacie.
Zostawcie je w spokoju!
Bo nie godni jesteście, by im współczuć.

Jedno, drugie i następne, cały kordon drzew,
co ledwo zdołały otrzepać się z ziemi.
A każde z coraz bardziej złudnie lekceważącą
nadzieją, że nie zapomną o nich.
Nie tym razem...
Nie są przygotowane na stłoczone myśli
uwierające umysł.
Na bycie bezosobowym mimem i na ostatnie
do widzenia. Nikt nie jest...
Liście, drzewa, oni z prawdą w sercu
i kłamstwem na waszych ustach spoglądają w
niebo.

Deszcz się śmieje, oczy płaczą, myśli tęsknią,
lica wstydem poniewierki pałają.
Mówią "Nie!" Przeciwko utykaniu w niepamięci,
lecz w imię czego?
Przecież nikt im nie daje prawa głosu,
sami muszą o niego walczyć, a czasami z nim..
Klonowe lica z zimna się czerwienią.
Nic już nie jest ich własnością, nawet pamięć
o nich została sprzedana.
Opadł już ostatni listek, a wraz z nim
radosne bicia miliona serc.
Już się nie boją wiedzą, że nikt przed tym,
się nie uchroni.
Bo tak jak o nich zapomniano, tak i inni
zostaną zapomniani przez wielu, ale zachowani
w sercach przez nielicznych do następnej
jesieni...

ashley23 : :
paź 02 2006 BEZ SERCA
Komentarze: 1

Padnij na kolana! Błagaj o litość! Nie!
Nic nie mów. Nie wolno ci.
Nie chcę usłyszeć twojej "prawdy", prędzej
wolałabym abyś zadławił mnie lodowatymi
pocałunkami i ukradł nadzieję, że kiedyś
będziesz dobrym człowiekiem.
Tak. Czołgaj się z próżną nadzieją, że kiedyś
podam ci rękę, pomogę wstać i pozwolę, aby
twoje ciało pochłonęło każdy mój dzień
wypełniony jesiennym deszczem,
ale i wiosennym ziarnem prawdy.
Wiedz, że twoje dni już nigdy tak nie będą
wyglądały.
Tak! Niech nogi uginają się pod resztkami
twojego marnego sumienia, a kolana niech
znaczą karminowym brudem każdy centymetr
bruku.

Przytul się do latarni, teraz ona będzie
ci domem, smutek koleżanką, samotność żoną,
a rynsztok kochanką.
Nie proś, nie pójdę za tobą, nie będę na siłę
wyciągała cię, jeśli sam nie chcesz, aby
tu i teraz kiedyś się zmieniło.
Przysięgnij, że nigdy od nikogo niczego
nie będziesz żądał, a jedynie współczuł
sam sobie, i chodził tam, gdzie tylko kruki
nie znają słów: "Idź precz!"

Chodź! Zamknę cię na środku ulicy
w kartonowym pudle, będziesz tam siedział
póki łzy nie roztopią kajdanów frustracji,
a ludzie nie wdepną w resztki twojej skruchy.
Wtedy zastąpię im drogę, wskażę palcem na
twoją wzgardzoną twarz i zażądam byś
przeprosił każdego z nich, za co?
Za okłamywanie siebie, za złudzenia których
tak naprawdę nie miałeś, za brak odwagi, aby
walczyć z koszmarami, za odwagę by przegonić
współczucie innych i nawet za brak wiary
w siebie.
Nie tłumacz się, zbyt wiele już ich było.
Nie staraj się, bo nie obchodzi mnie, że
zapomniałeś jak wygląda mój każdy krok
niepewnie stawiany na linie rozpiętej nad
jeziorem zwanym życiem.
Chcę tylko wiedzieć, co zamierzasz, abym
nie odeszła w twą niepamięć?
Tak myślałam.

Więc nie myśl, że tylko ja jestem okrutna.
Nie chcę, ale sam mnie do tego zmusiłeś.
Chcę przestać, lecz mi na to nie pozwalasz.
Zapominam, lecz ciągle do tego wracasz
i kłócisz się nie mając racji.
Chcesz? To ostatni kieliszek wina, bo ono
juz zawsze będzie miało dla ciebie gorzkawy
smak łez.
Ciskam winem w jego twarz, a kieliszek
rozbijam u stóp życząc sobie, aby moje
słowa utknęły mu w gardle niczym pigułka.

Odwróć się i zniknij we mgle.
Pozwól mi cię pożegnać pustym, zapatrzonym
gdzieś w dal spojrzeniem i nigdy więcej
o mnie nie pytaj.
Odchodzi. Krok za krokiem z wyciągniętą
ku mnie ręką zaborczo trzymając mój wzrok
w garści.
Niewidzialny w tłumie, z niewidzialną duszą
u boku.

ashley23 : :