Komentarze: 0
Opętana poniewierką bezdomności idzie
z konieczności nie z wyboru.
Krok za krokiem, tak od niechcenia.
Połami obszarpanego płaszcza wyciera krawężnik.
Skąd ta czarna rozpacz w jej zamglonych od
spalin oczach?
Już zimowe wieczory pukają do bram jej
bezdomności.
Z ironią w głosie zakuwają w kajdany,
robiąc z niej niewolnicę.
Kuszą romantycznymi iskrami z ogniska, a gdy
najmniej się tego spodziewa wpychają do
lodowatego strumienia.
Była rozczarowana monotonią domowego ogniska
i jest... bezcelowością porannego wstawania.
Tylko, czy aby na pewno nie jest tak na jej
własne życzenie?
Marzy o pomocnej dłoni, lecz wstydzi się ją
przyjąć.
Chce być księżniczką z bajki, a jest zaledwie
jak ta dziewczynka z zapałkami.
Ona...
Patrzy tylko pogrążając się coraz bardziej.
Pomogliby, gdyby tylko wyciągnęła rękę.
Przysiada w parku na ławeczce.
Kiedyś, gdy dzwony szarej codzienności
zadrwiły z niej zachłysnęła się zachwytem nad
nimi i zgubiła bilet powrotny do przeszłości.
Nocami gubi się w ślepych uliczkach,
za dnia sypia w kanałach,
popołudniami żebrze na ulicy,
wieczorami zazdrośnie strzeże swego łupu,
póki wszystkie gwiazdy nie zgasną.
Kobieto! Ocknij się!
Zrób coś ze swoim życiem.
Wróć tam skąd zaczęła się twoja wędrówka
i przyznaj się przed wszystkimi,
że nie potrafisz żyć w błocie.
Burza maluje się na twarzy kryształowymi
łzami i otępieniem.
Ciągle ktoś ją pogania, a ona czeka na
właściwy moment.
Lecz on nigdy nie nadejdzie, bo ona nigdy się
nie zmieni.
Tak wygodniej jest jej żyć.
Nie ma ciepłego kąta i ramienia, na którym
mogłaby się wyżalić.
Jest za to deszczowy dzień wyłącznie dla niej.
Z zasznurowanymi pajęczyną powiekami,
z nosem przyklejonym do szyby patrzy
i nasłuchuje jak szeleszczą papierowe torby
w piekarni z nadzieją, że tak jak nad małym
dzieckiem zlitują się, pogłaszczą po głowie
i dadzą pajdę chleba na drogę.
Idzie przez miasto osmolona dymem z papierosa
już nikt na nią nie czeka.
I tylko wyczekuje zmroku, by znów pozwolić
przygarnąć się pustce na dworcu.
Dzisiaj, jutro i kiedyś, które nigdy
nie nadejdzie...
Lecz może jeszcze dane będzie jej wrocić
do tego, co było i zapomnieć o tym co jest.
Potknie się o buty bez sznurówek,
zaszlocha cichutko pod nosem i wzniesie
rozbite na kawałki spojrzenie w niebo
z zapytaniem: "Dlaczego to ja?",
a wtedy obłoki nieśmiało zamrugają.
Niechcący upadnie na staruszkę
w kremowym sweterku.
Gorąco przeprosi za swój biedny żywot i ruszy
dalej nie oczekując od niej współczucia,
a ona uderzona jej oddaniem życia bez walki
zmusi ją, siłą zaciągnie do swojego domu.
Nakarmi, ubierze w kwiecistą sukienkę i
wypchnie do ludzi z nowym bagażem wiary
w siebie. Może...