Komentarze: 0
Jeśli rozdarłabyś atłasowe, przejaskrawione
bezzasadnymi domysłami płótno naiwnie
rozbudzonej wyobraźni. Skryłabym się na jabłoń,
gdzie przesiąkając cierpkim smakiem papierówek
rozkoszowałabym się winem, którego ty nigdy
nie poczujesz, bo ono jest tylko dla straceńców,
którzy bez wahania powierzyliby zmysły złudnej
kochance nazwanej poezją, upijając świadomość
pustymi sekundami odliczanymi promieniami
słońca desperacko rozbijającymi się o ziemię.
Czekałabym póki nie spadnę trzeźwiejąc w
jednej chwili.
Nawet byś się nie domyślała, gdzie bym się
przed tobą ukryła. Trywialność wypowiadanych
myśli utwierdzałaby cię w przekonaniu, że
prawda nie istnieje.
A co jeśli ja sama jestem kłamstwem mnożącym
irracjonalne historie, budujące chwiejne
fundamenty naszego życia?
Jesteś tak odważna, by bezgranicznie zaufać
łzom moczącym rękaw koszuli?
Domyślasz się, ile potłuczonego szkła chrzęści
mi w głowie?
Ty nawet nie zdajesz sobie sprawy ile kosztuje
wmawianie sobie jak bardzo chcę być w tobie
mimo, iż bez względu na karcącą, niewidzialną
obecność i moje poniżone wzruszeniem
ramion "przepraszam" jestem obok ciebie.
A gdybyś w poszukiwaniu mnie stanęła pod
drzewem naznaczonym naszymi imionami, nie
położyłabym dłoni na twoim ramieniu, byś nie
dostrzegła twarzy pozbawionej tej nutki
irytacji usadowionej na piegach, gdy tylko
usiłujesz wytrącić mnie z równowagi.
Ze spokojem graniczącym z paranoją napawałabym
się przestrachem w twoich wyblakłych oczach,
obserwując z nieukrywaną satysfakcją jak
przeklinałabyś w duchu ignorancję podpowiadającą,
by zwalić winę na krnąbrność umysłu,
odpowiedzialną za ucieczkę na skrawek jeszcze
niepomalowanej sztalugi.
Gdybyś tylko przestała decydować za nas obie.
Mówić, co jest mi potrzebne, a czego powinnam
się wyrzec, gdybyś nie utrudniała wyborów i
nie zapierała tchu w piersiach niewykonalnymi
prośbami, wtedy bym nawet się do ciebie
uśmiechnęła.
Lecz żądanie jest twoją pasją, dla której
gotowa byłabyś stłumić w sobie najczystsze
pożądanie w swej nieskazitelnej nagości.
A gdybyś usiłowała wzbudzić poczucie winy
przeżegnałabym się pozostając tam po kres
istnienia, czuwając byś nie wykradła po cichu
resztek silnej woli, jaka mi pozostała.
Pozbawiona osobowości, z wypłowiałym charakterem
zaczęłabyś nawoływać miotając się niczym
pająk złapany we własną sieć, a ja, oparta o
konar liczyłabym chmury na niebie lekceważącym
wzrokiem kpiąc z bezradności potrząsającej za
ramiona. Zrzucałabym liście za kołnierz koszuli,
w którą pozwalasz mi ubierać się z rana, byś
tylko ty tych chwil mogła mi zazdrościć i
powtarzałabym szeptem, że rozumiem mimo
pogrążającej, ociężałej niepewności.
Kim dla ciebie jestem? I kim mogłabym być
gdybym nie była sobą?
Nie umiałabyś nawet powiedzieć, do czego
jestem ci potrzebna, a jednak nie potrafiłabyś
zamknąć za mną drzwi jednoznacznie uwalniając
się od brzemienia czuwania nade mną.
Walczyłabyś o spokój nie mogąc znieść porażki,
lecz nie ty byś ją sobie zgotowała.
Przyniosłabym ją na srebrnej tacy pod postacią
jabłka i wepchnęłabym ci ją w gardło niczym
czarownica królewnie śnieżce. I nic byś nie
mogła poradzić na przesypujący się między
palcami jak w klepsydrze czas z zakrwawionym
piaskiem od dłoni odmawiających posłuszeństwa
w chwilach utraty twórczej weny.
Nie osiągnęłabyś spełnienia zmuszając do
czekania w nieskończoność na odrobinę zrozumienia,
gdy wszystko wydaje się obrazem Picassa
namalowanym w chaotycznym ferworze zabijania
samozwańczych potrzeb.
A gdyby tak słońce już nigdy nie powstało z
popiołów nocnego, zaspanego życia?
Byłabyś w stanie znieść to upokorzenie?
Bo widziałabym wtedy w tobie nieznajomą, która
przychodzi i odchodzi brudząc przewinieniami
jeszcze nietknięte wspomnienia.
Zimna jak betonowy blok noszący na wątłych
barkach obłąkańczą histerię niejednego człowieka.
Zamknięta w sobie, bez cienia wiary w
słuszność swoich decyzji.
A wszystko, czemu ufałabym, to spadek po
nieusprawiedliwionym dążeniu do całkowitego
zamknięcia rąk na sugestywnie odtrącające
gesty. Pragnęłabym nigdy więcej nie widzieć
zachmurzonego nieba, tak jakbym wiedziała
czego chcę, licząc na każdym kroku w
nieomylność jeżynowych krzewów będących
ochroną przed sprzymierzeńcami zbyt
przejaskrawionej rzeczywistości.
Czy chciałabyś, aby tak było?
Nigdy nie zapomnisz, kim jesteśmy prawda?
Godzina po godzinie odczuwałybyśmy, to samo,
a ty nawet byś się nie domyślała jak bardzo
jestem tym zmęczona. Już nic nie wydawałoby
się nam właściwe, rozgoryczone opinie
paliłyby się jedna za drugą, a wypuszczony z
garści ster kierowałby na mielizny niekontrolowanych
wybuchów nieosiągalnej zawiści o umiejętne
chodzenie we mgle, nie dając pojmać się
lekkomyślnym nawykom. I tym razem nie
spełniłabyś zbyt wygórowanych oczekiwań.
Pragnęłabym tego? Wcale nie byłabym lepsza,
gdybym żądała.
Obudziłabyś mnie brutalnie.
Z troski, czy może z obawy przed nieuchronnym
końcem człapiącym niemrawo?
Jawa. Mogłybyśmy przeżywać ją oddzielnie myśląc
o niej, lub razem tracąc sen z powiek na
rzecz wzbierającej do nieprzytomności migreny.
Jeden telefon i wszystko się skończyło.
Lecz nie odejdziemy, jeszcze nie tym razem.