Komentarze: 0
Spotkałam ją na obmywanej deszczem ulicy pod
leniwie mrugającą latarnią, rzucającą
pożółkły półmrok na każdą rysę jeszcze
zbyt młodej twarzy by wyruszyć w świat.
A każdą bezimienną noc wypełnioną po brzegi
próżnością porcelanowej lalki rozpoczyna
słowami "A gdybym tak była calineczką..."
i urywa wpół zdania na dźwięk klaksonu.
Wymiana znaczących uśmiechów, ironicznie
szarmancki gest kierowcy i już jedzie.
Zostawiła tam na drodze wszelkie wątpliwości.
Bezczelnie obserwuje ją w lusterku
natarczywie żądając spojrzenia,
że tylko raz, tak w ciemności, bez zbędnych słów,
przywiązania, lecz z namiętnością i prostacką
bezwstydnością.
Przygryza delikatnie wargę - pieczęć na
kopercie obietnicy. Spuszcza wzrok,
gdy przejeżdżają obok kapliczki.
Narysowała duszę na papierze, by spalać ją
powolutku ogniem płonącym na złej drodze,
którą za nią wybrała naiwność.
Pisk opon i tryskające spod nich kamienie.
Jeden, drugi, trzeci ilu ich było?
Ilu ich jeszcze będzie...
Żadnego nawet o imię nie zapytała,
rozbierała się, udawała i tylko czasami się
krzywiła, gdy zbyt obojętnie...
Nie myślała, kim jest wydając potem pieniądze.
Myśli te dopadały ją w chwilach samotności.
Z zamkniętymi oczami kładła się na hotelowym
łóżku i czekała póki znów ktoś nie pozbawi jej
dziewictwa duszy, by potem mogła odejść w
bezkształtny mrok resztkami godności
wycierając brudne ulice.
Przecież dla tych, co sami siebie
unieszczęśliwiają, bal życiowej udręki
nigdy się nie kończy.
Godzinami mogłaby tak chodzić po
rozmokniętych alejach tego jakże obcego miasta
z nadzieją, iż obudzi się i będzie normalnie
żyć, jak co rano śpiesząc się do pracy, albo
czekając w chłodzie na autobus.
Ogląda się tylko za siebie żegnając niczego
nieświadomych przechodniów.
Bo wie, że i tym razem tak nie będzie.
Spuszcza głowę odliczając kolejne śmiejące
się jej w twarz sekundy, jakby czekając na
odroczony wyrok.
Znów poczęstuje miętowymi czekoladkami
i pozwoli wypić swoją niedopitą poranną kawę.
Paryskie uliczki, a nad głową kawałek
nadgryzionego zachmurzonego nieba, z którego
leje się wprost do gardła kwaśny deszcz
ludzkich myśli wypuszczonych z rąk
z bezmyślnością graniczącą z absurdem.
Wysiadają. Klęka na chodniku usiłując wymazać
z kałuży odbicie, lecz ono tam będzie trwało
niezmiennie jak kalendarz podpisany jej
imieniem, z którego od lat zapomina wyrywać
kartki.
A może jest tak samo głuchy na łkanie jak ona
na nieśmiałe pukania pod oknem codzienności?
Wstaje z wdzięcznością spoglądając w górę.
Idzie za nim nie szukając.
Nie ma idealnych pytań, są tylko oszukańcze próby
odpowiedzi.
Przekonana o bezradności, zamknięta w kryształowej
pułapce łez zaborczością wyciskanych przez
buntujące się sumienie.
Nigdy nie myślała, że może być inaczej.
On też współczucie zachowa tylko dla siebie,
gdy będzie wyrywać z jej ciała wszelkie
tajemnice, a jej niczym naiwnemu motylowi
pozwoli wpaść w pajęczynę, by już do rana
przewracała się z boku na bok męczona
koszmarami.
Niemalże ciągnie ja za rękę nie mogąc się
doczekać tego, co dla niej nieuniknione.
Leży już na łóżku obnażona z wszelkich
złudzeń.
Istnieje, a jednak życie nie należy do niej,
wyobraża sobie jego piękno, lecz nie ma sił
do niego dążyć.
Nie jesteśmy tacy, lecz czy czasami jak ona
nie poddajemy się bez walki?
Nie służymy wyimaginowanym ambicjom klękając
pokornie, wyrzekając się siebie? W imię czego?
I już trzecia nad ranem śpi odwrócony do niej
plecami, jakby chciał ją ukarać za te
wszystkie bezwstydnice, które tulił
w ramionach. Kto mu dał takie prawo?
Przecież jest winny jak i ona.
Jej sztuczna twarz pęka z ostatnim
westchnieniem odsłaniając prawdziwe, zbrukane
oblicze.
Irracjonalny lęk przed samą sobą,
przekleństwa wymykające się z ust za próżność
zlekceważenie.
Zapatrzony w siebie nie zapytał, czy właśnie
tego chciała, bezszelestnie odszedł w szarość
poranka.
Otrzymała kilka groszy, by dalej żyć z dnia
na dzień, lecz już nigdy nie odkupi dumy.
Czy tego chciała od życia?
Nauczyć się jak przetrwać nie pytając nikogo
o zgodę, o to jej chodziło?
Wie, co robi. Nie jest niewiniątkiem.
Czy aż tak trudno jest się zmienić?
My, co dzień dokonujemy wyboru.
Ona? Już dawno temu to zrobiła.
Niekończąca się walka z utopijną teraźniejszością
i nieudane próby wyzwolenia się z kajdanów
ograniczonej wyobraźni.
Zaschnięta dusza na dłoni, nawet zniesmaczony
cień ja opuścił.
Chodzi z nimi, gdzie tylko chcą.
Nie rozmawiają, nie ma o czym, udają zakochanych
parę, by o świcie stać się miłosną
przeszłością.
Każda złotówka jest jak policzek,
lecz przyjmuje to, nie wierząc w inny żywot.
Widzę ja każdego ranka, przygaszona wraca do
domu. Współczucie? Umknęło mi gdzieś między
niebem, a ziemią.
Wraca zmęczona, aby zasnąć śniąc o lepszych
perspektywach.
Do jutra, do następnego razu.