Komentarze: 0
Kartka i długopis, kilka myśli w strzępkach
porozrzucane po umyśle niczym kawałki puzzli.
Cień dziewczyny siedzącej pod rozbitym oknem
piszącej list od nowa ciągle zapominając jaki
jest jego początek.
Nawet nie pamięta kiedy po raz ostatni
zauważyła pożegnanie nocy z dniem.
Oczy same jej się zamykają, ale ona wie,
że kiedyś musi skończyć ten list...
Tak kiedyś.
Kiedy ostatni raz trzymała jego słowa w
dłoniach i rwała na strzępy jak uschnięte
płatki róż?
Nie wiem. Na pewno niebo nie było wtedy
błękitne.
To wtedy dłoń rozstała się z dłonią,
a spojrzenie przywitało z nocą
przyobleczoną w niepewność jutra.
To miało być tylko na chwilkę,
ale nie było i nie jest.
Długopis sam prowadzi jej rękę, ale myśli
jakby przez obcą osobę wypowiedziane.
Łzy prawdziwe zaschnięte na parapecie
ale jej ciepła dłoń ich nie rozpoznaje.
Tęskni za każdym jesiennym liściem zatopionym
w kałuży, próbuje zasadzić nowe stokrotki
na łące swego serca.
Ale, to też co chwila odchodzi w niepamięć
i znów musi zaczynać wszystko od nowa.
Często myśli o marzeniach jej i...
Adresata tego listu. Ale sama nie potrafiła
utrzymać tego ogniska i bezpowrotnie zgasło
przysypane jego lekkomyślnością.
A było tak ciepło, gdy tak stali razem w oknie
on pokazywał jej gwiazdy, a ona śmiała się i
śmiała...
I to miało być na wieki, ale nie było i już
nie będzie.
Ale ona nie odważy się tego powiedzieć
na głos, zrobi to za nią ten list.
Marzyła wtedy, aby być tylko dla niego kimś
wyjątkowym, on wyobrażał sobie jak opowiada
jej o sobie, ona by wtedy go słuchała
i słuchała, ale to już nie dla nich.
Szampan już dawno temu wyblakł rozlany
na chodniku pod jej oknem, a jego ślady
na trawniku przysypał czas.
Deszcz wlewa się poprzez spękaną szybę
za jej kołnierz, a ona znów coś kreśli
i dopisuje, rzuca papier w kąt, by potem
potulnie znów powrócić do pisania.
Żadna droga nie jest dla niej prosta
i żadne słowo nie ma tego samego znaczenia.
Księżyc już nie mruga do niej figlarnie,
nie czuje się na siłach, aby od niego tego
żądać.
Cień dziewczyny błąka się gdzieś po salonie.
Tej która miała być tą jedyną, a teraz nawet
nie potrafi być sobą.
Słucha do znudzenia ulubionej piosenki póki
muzyka nie zleje się w jedną, bezsensowną
nutę nie nadającą się już do słuchania.
Już dawno zapomniała jak trudne jest pisanie
zwykłego listu, że nie zawsze musi pachnieć
konwaliami i nie zawsze musi od niego bić
blask porannej rosy.
Słowo po słowie brutalnie wyrywane przez czas
z tych wdzięcznie przygryzionych warg.
Litera po literze zostaje wyryte na szarym
papierze.
Między słowami ukrywa drżący głos
i rozwiane zmysły, do których nie jest
w stanie dotrzeć nawet ten nieubłaganie
krzyczący tuż za nią przez wybite okno deszcz.
Zamyślona siedzi pod tym oknem z kartką
gniecioną w dłoni i boi się, że już nigdy
nie będzie taka sama.
Dała mu tylko połowę siebie, ale i tak chyba
więcej niż powinna, a on tego nie docenił.
Boi się spojrzeć w lustro, by nie ujrzeć w nim
pustki.
Ten list jest jak podpis wygrawerowany
przez nią pod wszystkim czego on dotykał.
Milczy. Ten list jest jej ustami,
a słowa jego wyrzutami sumienia.
Ale kwiat narcyzu nigdy nie będzie czuł się
czemukolwiek winny.
"Winowajca!" Będą go palcami wytykać inni,
a on nadal będzie gnał na oślep, aby uciec
od nich jak najdalej.
Nigdy nie powie "To ja zawiniłem!"
Powie, że się narzucała, że mu kazała
i zabraniała, a on nic nie mógł zrobić.
I tak za każdym razem.
Jak bardzo list ciąży jej w dłoniach,
ale nie przestaje pisać.
Tak bardzo chce dogonić przyszłość.
Tęskni, słowa listu razem z nią:
Za jej spontanicznością, pamiętnikiem,
jego niezobowiązującym krokiem.
Tęskni, a zarazem się obawia, źe nigdy tego
listu nie zdoła wysłać, nie odważy się go
dokończyć, że gdy wreszcie tego dokona stanie
się obca sama dla siebie.
Ponowny szelest kartki lądującej w koszu.
Czy aby kiedyś już tak nie było?