Komentarze: 2
Dorosłam, aby z pokorą spoglądać na odbicia
innych w lustrze, by bez słowa skargi patrzeć
jak powoli pęka z każdym zachwianym z
bezsenności krokiem.
Już nie muszę się odwracać za każdym razem
gdy ktoś wypowie moje imię, dłonie tych, którzy
spotykając mnie na ulicy usiłują sobie
przypomnieć, kim jestem, tkwią mocno w mym
spojrzeniu niczym kryształek lodu w sercu
Kaja.
Nie muszę ciągle zabiegać o zaufanie
do siebie samej.
Wierzę w siebie. Chyba...
Bo jak inaczej miałabym ze związanymi rękami
przewracać kartki jeszcze nie napisanego
wiersza i karmić łyżeczka po łyżeczce,
ślepo błądzących w ciemnościach pędzącego
czasu, frustracją z drutu kolczastego,
coraz silniej uciskającego skronie,
gdy tylko usiłujemy, choć na chwilę zapomnieć
o sobie, przypaloną za długo gotującymi się
w płucach słowami:
"Chcę żyć! Lecz po swojemu..."
Tyle lat i ani jednego słowa:
"Nie chciałam pisać.
To wszystko przypadkiem.
Jakby mleko niechcący się wylało."
I nie będzie. Lecz...
Pokazuję wam obie dłonie podpisane: "Jestem"
byście mogli usłyszeć brzmienie swojego
imienia z głębi tych słów.
Dojrzałam do przebywania w swoim towarzystwie
w chwilach samotności i do odtrącania, gdy
ktoś zażąda mojego szeptu tylko dla siebie.
O rok starsza by po raz kolejny powitać
szyderczo naśmiewający się deszczowy poranek.
Do nie odzywania się ani jednym słowem.
I wystarczająco będąca sobą, by móc każdego
zmusić do milczenia.
Mogę już tylko na powitanie podawać lodowatą
rękę, dygać skromnie jak na damę przystało
i prosić byście sypnęli mi piaskiem w oczy,
bym zapomniała o bezsennych nocach, w które
to musiałam patrzeć na swoją twórczą
bezsenność, jak poranionymi od rozbitej
przeze mnie porcelany palcami zmywa z siebie
litościwe spojrzenie.
Już nie jestem zbyt zmęczona, aby ścierać z
szyby zabłocone ślady nagich stóp, które
od chwili brutalnie wymuszonego przebudzenia
przypominają jak kiedyś przerażająco czułam
się osamotniona w tłumie anonimowych ciał,
upierających się by ubrać mnie według
własnego gustu, dopiero teraz to widzę.
To nieobliczalne ślady prowadzące już
nie nastoletnie usta na spotkanie z czernią
niechcianych pocałunków, a jednak
pociągających niczym błyszczące spojrzenie
księżyca, aż po brzegi wypełnione mleczną
drogą przyprószoną gwiezdnym pyłem.
Ubłocone buty i miniony czas w pelerynie
z gradu jak nieproszony gość rozsiada się na
łóżku, bezwstydnie patrzy jak ubieram się,
z rozdrażnieniem wsłuchana w niemalże
operową muzykę palców wygrywających
na parapecie smętny sonet zagubionej w oczach
kropli deszczowej piosenki, gdy burza nad
miastem szaleje.
Wolałabym dostać policzek w twarz, niż kąpać
się w jego przenikającym zimnem, mokrym
oddechu.
Jak, co rano ranię policzki kawałkami
szklistego spojrzenia, z braku wiary
w cokolwiek. Spokój...
Jestem w stanie polubić tę granatową głębię,
o którą błagam na kolanach w każdą księżycową
noc, by móc wszystkie refleksje:
I te bijące czerwienią maków po oczach,
te wywołujące niemiłosierny ból gardła
bladymi, kolczastymi okrzykami, a nawet te
udające soczyste jabłka, które naiwnie
pozwalają wierzyć w swoją dobroć, by pod
wpływem uśpionej czujności rozlać w ustach
swój jad i pozwolić wielokrotnie upadać na
kolana, póki nogi nie będą mogły już iść, a
wargi zamarzną na mrozie nie będąc już
w stanie prosić o przebaczenie za coś,
czego się nie zrobiło.
Wreszcie mogę je rozbić w drobny mak niczym
wazon z kryształu, a potem siedząc godzinami
na łóżku sklejać, w końcu zapominając, jaki
akurat mamy dzień.
Nie. Łzy już nie bolą, ciążą tylko jak
kamienie zostawiając purpurowe ślady bijące
cieniem od zaczerwienionych zmęczeniem oczu.
Wegetując nie można wiedzieć, po co są.
Teraz już wiem.
One już nie są we mnie, tylko ze mną i nie
po to, by krzywdzić, lecz w ciemnościach snów
pomóc przejść przez życie tak jak krok po
kroku sobie to wyobraziłam.
Obcięłam włosy, nie chciałam, lecz to właśnie
mnie zmienia, co roku o kilka minimetrów.
Gwiazdy - niepokój w sercu, dzień - zadyszka
w płucach i brak czasu na budowanie murów
obronnych wokół siebie.
Jak to jest być odrzuconym przez niebo,
a przez wiatr wrzuconym w słowa własnego
wiersza?
Można nie myśleć o przyszłości i zapomnieć o
Przeszłości?
Zakochać się kiedyś w sobie, a teraz patrzeć
na siebie jak na obcą osobę?
I jakie to ma znaczenie, gdy pędzimy jak
szaleni, by przeżyć następne urodziny mając w
pamięci poprzednie?
I skąd w ogóle nasunęły mi się takie pytania?
By znaleźć na nie odpowiedzi, zachwiać się na
kamiennym murku i spaść w otchłań
rozbrzmiewającej dziecinnym echem studni.
Chciałabym zgadnąć, co będę czuła za rok
nieprzytomnie.
A może tylko wyrwę kolejną kartkę z
kalendarza, tak po prostu znieczulona
środkami nasennymi?
Kolejny rok przede mną, więc gdzie
satysfakcja?
Przemknęła obok mnie, nie zauważyłam.
Zamykam drzwi, otwieram pięści - już czas...